Kielich był własnością kard. Hipolita Aldobrandiniego. Naczynie włoskiej roboty zostało przywiezione do Będzina przez swojego właściciela na początku 1589 r. Wizyta wydelegowanego przez papieża Sykstusa V, liczącego wtedy 52 lata, dostojnika znad Tybru była związana z poważnym sporem habsbursko-polskim. Aldobrandini miał pośredniczyć z ramienia papieża w negocjacjach w celu jego zakończenia. Dlaczego akurat Będzin? W tej niewielkiej miejscowości, liczącej w owym czasie 2 tys., w większości ubogich, mieszkających w drewnianych chatach osób, rezydowała polska delegacja ze słynnym hetmanem Janem Zamojskim na czele. Przedstawiciele Habsburgów z kolei przebywali w odległym, ale będącym już poza granicą ówczesnej Rzeczypospolitej Bytomiu.
Reklama
Samo miasto Będzin, przyzwyczajonemu do włoskiego słońca i pięknych renesansowych miast Italii, purpuratowi i jego świcie nie przypadło do gustu. Przybyszów z południa raziły ubóstwo mieszkańców, drewniane chaty i mało wykwintne spiżarnie, stąd produkty na stół sprowadzano ze stołecznego Krakowa. Brak słońca miało rekompensować polskie piwo, w którym Aldobrandini miał zasmakować. Wspomniany na początku kielich służył Aldobrandiniemu do odprawiania Mszy św. w będzińskim kościele pw. Świętej Trójcy. Kościół stał i nadal stoi nieopodal zamku. Obydwie budowle swoje początki zawdzięczają Kazimierzowi Wielkiemu. Sam kościół, jaki widzimy dziś, to owoc wielokrotnych przebudów i rozbudów, choć kaplica kazimierzowska stanowi nadal istotną jego część.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zagraniczne aspiracje i polskie swary
Reklama
Aldobrandini nigdy nie przyjechałby do Będzina, a papieżowi nie zależałoby tak bardzo na rozwiązaniu wspomnianego sporu, gdyby w polskiej niewoli nie przebywał brat Cesarza Rzymskiego, opiekuna Kościoła – Maksymilian. Trafił do niej po krwawej bitwie pod Byczyną (styczeń 1588 r.), w której wojska polskie pod dowództwem właśnie Jana Zamojskiego rozbiły wojska Maksymiliana, a jego samego i innych dostojników, w tym jego polskich stronników, nie wzięły do niewoli. Jak doszło do bitwy, w której brało udział po obydwu stronach 12 tys. wojaków? Żeby zrozumieć sytuację, należy wziąć pod uwagę kontekst i cofnąć się ponad rok wcześniej, do momentu niespodziewanej śmierci wybitnego polskiego króla elekcyjnego Stefana Batorego (12 grudnia 1586 r.). Po zgonie monarchy należało wybrać nowego króla. Opcje były trzy, choć niektórzy mówią nawet o czterech. Część szlachty, z Zamojskim na czele, myślała o „Piaście”, czyli Polaku. (Zamojski najchętniej widziałby na tronie siebie). Kolejne stronnictwo (neutraliści) widziało na tronie w Krakowie Szweda, czyli Zygmunta III Wazę. Mniejszość popierała mającego chrapkę na polski tron, wspomnianego wyżej brata cesarza Rudolfa Habsburga – Maksymiliana. W tle była nawet mowa o królu z Rosji, ale ta opcja, popierana częściowo przez Litwinów, nie miała większych szans. Elekcja była burzliwa. Ostatecznie w wyścigu pozostało dwóch kandydatów – Zygmunt III Waza i Maksymilian. Ważnym tłem była zaś sprawa słynnego XVI-wiecznego zabijaki Samuela Zborowskiego, którego za jego czyny, przede wszystkim za zabicie w 1574 r., podczas uroczystości koronacyjnych króla Henryka Walezego na Wawelu Andrzeja Wapowskiego, kasztelana przemyskiego, skazano na banicję. Zborowski niespecjalnie przejął się wyrokiem. Co prawda wyjechał, ale wkrótce wrócił do Polski i nadal prowadził awanturniczy tryb życia. W końcu w 1584 r. Jan Zamojski wydał rozkaz egzekucji dekretu – Zborowskiego złapano, uwięziono na Wawelu i stracono, co oczywiście nie spodobało się rodzinie Zborowskich (od dawna skonfliktowanych z Zamojskim) i części sprzyjającej im szlachty.
Burzliwa elekcja z bitwą w finale
W elekcji z 1587 r. stanęli więc naprzeciw siebie Habsburg i Waza, a w ich tle pałający wolą zemsty Zborowscy i potężny kanclerz i hetman Zamojski. Sytuacja była napięta. Już podczas elekcji omal nie doszło do bratobójczej bitwy między stronnictwami. Dzięki mediacji m.in. prymasa Stanisława Karnkowskiego udało się zapobiec przelewowi krwi, ale do zgody nie doszło. Ostatecznie pretendentów do polskiego tronu pozostało dwóch, a o tym, kto będzie rządził Rzecząpospolitą, zdecydowało ostatecznie (Zygmunt III Waza został nieco wcześniej koronowany na króla i zamieszkał na Wawelu) zbrojne starcie pod Byczyną.
Bitwa rozegrana 24 stycznia 1588 r. była krótka, ale bardzo krwawa. W ciągu półtorej godziny śmierć poniosło 3 tys. żołnierzy. Tysiąc po stronie Zamojskiego i dwa tysiące po stronie Maksymiliana Habsburga. Do niewoli trafił sam niedoszły polski król. Dla Europy szokiem było to, że przedstawiciel najpotężniejszej wtedy rodziny na kontynencie trafił do niewoli lokalnej jedynie osobistości, którą był Zamojski. W niewoli przebywał ponad rok czasu, do chwili, w której strony osiągnęły porozumienie. Polacy uwolnili Habsburga. Ten zrzekł się praw do polskiego tronu. Zawarto również pokój wieczysty, który obowiązywał do czasu pierwszego rozbioru Polski.
Trampolina do kariery
Kardynał Aldobrandini zaś, zostawiwszy w Będzinie kielich, którym parafia będzińska szczyci się po dziś dzień, wrócił do Rzymu. Choć Będzin wspominał nie najlepiej, to jednak misja otworzyła mu drzwi do tronu papieskiego, bo zyskał wsparcie potężnych Habsburgów, wdzięcznych mu za doprowadzenie do uwolnienia arcyksięcia Maksymiliana. Musiał jeszcze co prawda „przeżyć” trzech papieży (faworytem był także podczas tych konklawe, jednak wybór blokowali Hiszpanie), ale ich pontyfikaty trwały wyjątkowo krótko. Urban VII w historii papiestwa zapisał się najkrótszym pontyfikatem – 12 dni. Grzegorz XIV sterował łodzią Kościoła przez 10 miesięcy, a Innocenty IX był papieżem przez dwa miesiące. Aldobrandini został wybrany pontifexem 30 stycznia 1592 r. i zasiadał na papieskim tronie znacznie dłużej, bo przez 13 lat. W czasie pełnienia urzędu – Aldobrandini, teraz Klemens VIII – nie zapomniał zupełnie o Polsce. Zlecił np. nuncjuszowi załagodzenie sporu między królem Zygmuntem III a hetmanem Janem Zamojskim. Tego ostatniego musiał wysoko cenić, bo rozważał nawet jego kandydaturę jako wodza „wojsk chrześcijańskich”, mających ratować Europę przed presją Turków. Ostatecznie do tego nie doszło, ale to już inna historia.