Reklama

Pytania o wolność

Zdobywczyni kilkunastu nagród za reportaże radiowe i telewizyjne oraz za filmy dokumentalne i fabularne. Obrończyni polskiej racji stanu, domagająca się m.in. wyjaśnienia przyczyny śmierci w katastrofie smoleńskiej Prezydenta RP i osób mu towarzyszących

Niedziela Ogólnopolska 25/2012, str. 18-19

Mateusz Wyrwich

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Reklama

Obrażana, wyszydzana niemal na każdym kroku przez premiera, prezydenta i posłów. Na równi - przez propagandystów lewicy piszących historię Polski widzianą oczami Kremla. Bezkompromisowa. Odważna. Delikatna. Nic w niej z feministek z różnorakich telewizji. Mimo swej subtelności ostro występuje w obronie praw obywatelskich. W obronie polskiego honoru. Jej pryncypialne przemówienie pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego podczas kwietniowego marszu w obronie Telewizji Trwam było przez kilka minut oklaskiwane, na YouTubie zaś ma tysiące odsłon. A mówiła wówczas m.in.: „Panie Premierze (…), to społeczeństwo, a przynajmniej większa jego część, nazywa Pana zdrajcą stanu. Solidarni 2010 już kilka dni po katastrofie smoleńskiej pytali: Czy to, co Pan robi, to amatorszczyzna, czy zdrada stanu? Stopniowo dowiadywaliśmy się o Pana roli w rozbiciu wizyty smoleńskiej, o dogadywaniu się z premierem Rosji ponad głową prezydenta polskiego państwa. Później o oddaniu śledztwa w ręce Rosjan. Złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przez Pana przestępstwa wobec polskiego społeczeństwa. (…) Panie Prezydencie (…), wstydzę się za Pana, ale nie dlatego, że w moich oczach jest Pan półanalfabetą, mającym problemy z polską ortografią na poziomie klasy czwartej szkoły podstawowej, ale za kompromitującą Pana złotą myśl, że «przyczyny katastrofy są arcyboleśnie proste». Jeszcze przed wynikiem śledztwa z góry żyrował Pan rosyjską wersję wydarzeń w ślad za KGB-owcem Putinem (…). Ani Pan, ani ja nie mamy dowodów; wszystkie dowody polskie władze oddały Rosji. Pozostaje opierać się na przesłankach, a one każą poważnie brać pod uwagę, że to był zamach. Rosja zaciera ślady na Pana oczach. (…) Na was, Panie Prezydencie i Panie Premierze, na was spoczywał obowiązek troski o bezpieczeństwo polskich obywateli, o państwo. Odpowiecie przed narodem za działanie na szkodę jego podstawowych interesów. Boicie się wolnego słowa, zadawania pytań (…). Nie mamy wyjścia, nie będziemy was pytać, czy możemy mieć wolność słowa. Tak jak nikogo człowiek nie pyta o to, czy może oddychać”.

Byliśmy dumni, że jesteśmy Polakami

Reklama

Współautorka głośnego filmu „Trzech kumpli” o przyjaźni studentów opozycjonistów: Stanisława Pyjasa, Lesława Maleszki, Bronisława Wildsteina. Pierwszy z nich został zamordowany. Drugi w PRL zrobił karierę kapusia. A w wolnej już Polsce został ważnym publicystą „Gazety Wyborczej” i jednym z liderów prowadzonej przez nią akcji przeciwko ujawnianiu tajnych współpracowników. Trzeci zaś ujawnił m.in. „listę kapusiów” i został wyrzucony z pracy. Nad filmem Ewa Stankiewicz - wraz z Anną Ferens - pracowała prawie dwa lata. Z entuzjazmem i częstym brakiem pieniędzy. Początkowo na wszystko - od kosztów samego filmu poczynając, po rachunki za mieszkanie, jedzenie. Jest pewna, że to Boża Opatrzność stawiała na ich drodze dobrych ludzi, którzy nieoczekiwanie usuwali kolejne trudności. Kiedy film był już gotów, zaczęto go obsypywać kolejnymi prestiżowymi nagrodami - zarówno w kraju, jak i za granicą. Jedni obraz nagradzali, inni jednak nienawidzili. Ewa Stankiewicz nie uważa się za rewolucjonistkę, jak niektórzy próbują jej wmawiać. Gdyż - co podkreśla - oprócz pracy zawodowej robi tylko to, co wydaje się oczywiste. - Domagam się tego, aby Polska była wolna i suwerenna - podkreśla reżyser.
Urodziła się we Wrocławiu na rok przed kolejną agresją „dyktatury ciemniaków”, kiedy to jej ojcu, wówczas pełniącemu obowiązki dyrektora w jednym z wrocławskich zakładów, nakazano zwolnić kilkunastu Żydów. Nie zwolnił. Ale, o dziwo, i jego nie wyrzucono z pracy. Nigdy jednak nie został mianowanym dyrektorem, gdyż nigdy nie zgodził się wstąpić do PZPR. „Wilczy bilet” dostał dopiero w czasie kolejnej agresji „ciemniaków”. Tym razem podczas dyktatury Jaruzelskiego w 1981 r. - za przewodniczenie samorządowi pracowniczemu w jednym z wrocławskich zakładów pracy.
Ewa Stankiewicz swoje dzieciństwo postrzega jako bardzo szczęśliwe. Także szkołę średnią, w której miała zarówno wspaniałych przyjaciół i kolegów, jak i znakomitych nauczycieli. Otoczona była ciepłem przez rodziców. Starszy brat jest dzisiaj cenionym jazzmanem. Uczyła się historii swojego kraju nie tylko w szkole, ale przede wszystkim w domu. - Walka z komuną była w rodzinie obecna na co dzień. Wyniosłam z domu bardzo piękny obraz Polski i Polaków. U nas nigdy się nie mówiło „w tym” kraju, ale „w naszym” kraju - wspomina Stankiewicz. - Zawsze reagowało się na lekceważące czy pogardliwe spojrzenie na Polskę. Byliśmy dumni z tego, że jesteśmy Polakami. Uważaliśmy, że Polacy są pięknymi, wspaniałymi ludźmi. Bardzo tolerancyjnymi, dzięki czemu np. Żydzi znaleźli w naszym kraju dom. Zresztą nie tylko oni. Właśnie ze względu na wyjątkową tolerancję. Rodzice słuchali RWE, tata też Radia France Internationale. Wiadomo było, że Polska nie jest suwerennym krajem, że żyjemy w jakiejś formie okupacji, że ustrój jest narzucony z zewnątrz. Jasne, że czekało się na to, kiedy komuna runie. I nie bezczynnie, bo rodzice działali w podziemiu.
Wielkich epizodów ze swego dziecięcego i młodzieńczego życia Ewa Stankiewicz nie pamięta. Historycznym wydarzeniem był dopiero wybuch stanu wojennego. Chodziła z mamą na Msze św. za ojczyznę. Mama brała udział w manifestacjach, nosiła w klapie popularny „opornik”. W domu czytało się prasę podziemną. Widziała, jak ciężko tę wojnę z narodem przeżywają rodzice. Czym było dla ojca wyrzucenie go z pracy w stanie wojennym i „wilczy bilet”, kilkuletni brak jakiejkolwiek pracy. Dopiero życzliwi ludzie pomogli mu w uzyskaniu wcześniejszej emerytury. Wszystkim tym trudnościom i ciężarom codzienności towarzyszyła jednak wierność chrześcijańskiemu systemowi wartości. Uczciwości i prawości. - Zawsze w domu panowała niezgoda na nachalną propagandę i komunistyczną ideologię. Na „dyktaturę ciemniaków”, którzy stanowili o tym, co się dzieje w kraju - opowiada Ewa Stankiewicz. - Tata był utalentowanym chemikiem, zajmującym się opracowywaniem linii technologicznych związanych z produkcją chemiczną. Kierował wielkimi zakładami produkcyjnymi. Nie bardzo jednak mógł normalnie pracować, bo jego szefowie zmieniali się jak w kalejdoskopie, co jeden - to lepszy: nierób, pijak, złodziej, nie mówiąc już o braku elementarnego wykształcenia i umiejętności. Ale tym, co promowało takiego nieroba na dyrektorskie stanowisko, była przynależność do PZPR. I to on ostatecznie decydował o tym, co się dzieje w zakładzie. Na szczęście, jak już za bardzo nabroił, dostawał „kopa w górę”. Tata miał swoją pasję: grał na pianinie - jazz. I to też był element niezależności. Była to przecież przez długie lata komunizmu muzyka nieprawomyślna.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Wolność, radość

Reklama

Po wyborach 1989 r. Ewa cieszyła się z wolności Polski. Karierę dziennikarską rozpoczynała w Paryżu, w polskiej sekcji Radia Praw Człowieka, na początku lat 90. Była wtedy studentką polonistyki Uniwersytetu Wrocławskiego. W swoich reportażach opowiadała o nielekkich losach Polaków na obczyźnie. Realizowała też audycje o tym, co dzieje się w Polsce. I cieszyła się życiem. Po rocznym pobycie w Paryżu i obronie magisterium Ewa Stankiewicz rozpoczęła pracę jako reportażystka we wrocławskim oddziale Polskiego Radia. W Radiu spotkała dobrych ludzi, z talentem i pasją, wspaniałych fachowców, którzy wiele ją nauczyli. Lecz choć zdobywała nagrody, nie dawano jej etatu. Mimo krótkiego stażu zyskała już stempel „niezależnej”. Żeby móc spłacać rachunki za mieszkanie, mieć na ubezpieczenie, wystartowała w konkursie na stewardesy w renomowanej amerykańskiej linii lotniczej Delta Air Lines. I wygrała konkurs, pokonując setki rywalek. Przez rok pracowała więc jako stewardesa, oblatując cały świat. Przy okazji też realizowała reportaże.
Po pierwszych zachwytach wolnością w polskiej polityce wydarzyło się coś bardzo złego: obalenie rządu Jana Olszewskiego w ciągu jednej nocy. Pamięta związany z tym niepokój w jej rodzinnym domu. Ale wówczas jeszcze nie sądziła, że jest to pierwszy niepokojący sygnał odwrotu od demokracji. - Było to zamknięcie drogi do dekomunizacji i tak naprawdę zawrócenie Polski z drogi do zdrowego i demokratycznego państwa - mówi dziś Ewa Stankiewicz.
Mijały lata. Ewa Stankiewicz realizowała reportaż za reportażem, często otrzymując nagrody. W połowie lat 90. zainteresowała się dziennikarską pracą w telewizji. Za swój pierwszy reportaż, zrealizowany wespół z Grzegorzem Siedleckim, otrzymała nagrodę. Później za kolejny. Sukcesy w dziennikarstwie telewizyjnym sprawiły, że 1999 r. zdecydowała się zdawać do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi na Wydział Reżyserii. - Ale uświadamiam sobie - opowiada - że właściwie moje pierwsze reportaże zaczęłam realizować jeszcze w dzieciństwie, kiedy mój brat wyjechał na studia muzyczne do Berkeley. - Przygotowywałam dla niego „reportaże” na „grundigu”, a później „kasprzaku”. O tym, co się dzieje w domu, mieście, okolicy. To jeszcze było w szkole podstawowej. Ten rodzaj opowieści był we mnie jako coś naturalnego. Szkoła filmowa zaś była konsekwencją tego, co robiłam już jako reportażystka.

Wielką szkodę wyrządzono naszemu narodowi

Ewa Stankiewicz do 2010 r. niewiele interesowała się polityką. Oddała ją w ręce ludzi, którym zaufała. Cieszyła się radością tworzenia. Robiła „swoje” rzeczy. Wierzyła, że pojawiające się niekiedy sygnały o niedemokratycznych zachowaniach koalicji rządzącej PO-PSL są chwilowe. Cezurą stał się 10 kwietnia 2010 r. - To była wielka odsłona matriksu. Nie wierzę w to, nie mogę w to uwierzyć do dzisiaj, że zginął prezydent Polski na terenie Rosji, kraju, który dokonuje zamachów terrorystycznych na oczach całego świata. I że polski premier zgadza się na to, by dysponentem śledztwa była Rosja. I na naszych oczach wmawia się ludziom w Polsce i na świecie, że samolot zawadził o brzozę, złamał skrzydło i upadł - mówi Ewa Stankiewicz. - Z domu wyniosłam szacunek dla drugiego człowieka, świadomość, że wyrośliśmy w cywilizacji chrześcijańskiej i utrzymaliśmy tożsamość przez lata niewoli… Dopiero po katastrofie smoleńskiej uprzytomniłam sobie, że to nie 10 mln ludzi walczyło o wolność. Owszem, byłam wychowana w kulcie społeczeństwa „Solidarności”. Ale z późniejszych rozmów z bohaterami „Solidarności” wiem, że ludzie walczący o demokrację często byli bardzo samotni. Wokół promowano szmaciarstwo moralne. Dzisiaj, niestety, powróciła „dyktatura ciemniaków”, choć w innym wydaniu. Jeśli Kiszczaka nazywa się „człowiekiem honoru”, to jest to amoralne. A jeśli Michnika, który próbuje zniszczyć wolność słowa, procesując się z pisarzami o odmienność poglądów, nadal uznaje się za autorytet, to jest już symptom chorobowy… I świadczy na pewno o zmanipulowaniu ludzi. Bo ludzie dobrowolnie nigdy nie wybierają niewoli. Ale ja nie umiem przejść do porządku dziennego nad tym, co się stało 10 kwietnia 2010 r. i nad zachowaniem premiera, i następcy prezydenta Kaczyńskiego. Po prostu nie umiem zaprzeczyć zdrowemu rozsądkowi. Będę robić swoje, bo wielką szkodę wyrządzono naszemu narodowi.

* * *

Ewa Stankiewicz - dziennikarka, scenarzystka, reżyser, założycielka i przewodnicząca Stowarzyszenia Solidarni 2010

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kard. Ryś na V Międzynarodowej Konferencji Ekumenicznej w węgierskim opactwie Pannonhalma

2025-09-26 16:49

[ TEMATY ]

ekumenizm

Węgry

kardynał Grzegorz Ryś

ks. Paweł Kłys

W węgierskim Opactwie Benedyktyńskim Pannonhalma trwa V Międzynarodowa Konferencja Ekumeniczna, której hasłem są słowa z Księgi Izajasza (Iz. 51,3) „Uczyni swoją pustynię ogrodem Pana”. W międzynarodowej konferencji - odbywającej się w dniach 26-27 września br. - biorą udział duchowni z całego świata, wśród których są: kardynał Grzegorz Ryś - arcybiskup łódzki; bp Hiob Getcha - metropolita pizydyjski; światowi przywódcy Kościoła luterańskiego i reformowanego, a także liczni wybitni przedstawiciele ruchu ekumenicznego z całego świata.

Jak wskazują organizatorzy głównym tematem konferencji jest „ogród”. Zwracają uwagę, że obraz ogrodu może wydawać się nietypowy, ale historia ogrodów utraconych, zapomnianych, ponownie odkrytych lub odtworzonych przewija się przez Pismo Święte oraz starożytną i średniowieczną refleksję chrześcijańską. Znajduje ona również liczne echa we współczesnej refleksji teologicznej, filozoficznej i duchowej.
CZYTAJ DALEJ

Wincenty, czyli tam i z powrotem

Czy można zapanować nad wstydem? Podobno jeśli mocno wbije się paznokcie w kciuk, to czerwona twarz wraca do normy. Ale od środka wstyd dalej pali, choć może na zewnątrz już tak bardzo tego nie widać. Jeśli ktoś się wstydzi, że zachował się jak świnia, to w sumie dobrze, bo jest szansa, że tak łatwo tego nie powtórzy. Tylko że ludzkość tak jakoś coraz mniej się wstydzi rzeczy złych.

Ludzie wstydzą się: biedy, pochodzenia, wiary, wyglądu, wagi… I nie jest to wcale wynalazek dzisiejszych napompowanych, szpanujących i wyzwolonych czasów. Takie samo zażenowanie czuł pewien Wincenty, żyjący we Francji na przełomie XVI i XVII wieku. Urodził się w zapadłej wsi, dzieciństwo kojarzyło mu się ze świniakami, biedą, pięciorgiem rodzeństwa i matką - służącą. Chciał się z tego wyrwać. Więc wymyślił sobie, że zostanie księdzem. Serio. Nie szukał w tym wszystkim specjalnie Boga. Miał tylko dość biedy. Rodzice dali mu, co mogli, ale szału nie było, więc chłopak dorabiał korepetycjami, jednocześnie z całych sił próbując ukryć swoje pochodzenie. Dlatego, kiedy ojciec przyszedł go odwiedzić w szkole, Wincenty nie chciał z nim rozmawiać. Sumienie wyrzucało mu to potem do późnej starości.
CZYTAJ DALEJ

MŚ siatkarzy – Polacy zagrają o brąz

2025-09-27 14:15

[ TEMATY ]

siatkówka

Autorstwa Steffen Prößdorf/commons.wikimedia.org

Polscy siatkarze przegrali z Włochami 0:3 (21:25, 22:25, 23:25) w półfinale mistrzostw świata na Filipinach. Podopieczni trenera Nikoli Grbica w meczu o brązowy medal zagrają w niedzielę o godz. 8.30 czasu polskiego z Czechami, którzy wcześniej przegrali z Bułgarami 1:3.

Sobotni mecz był powtórką z finału ostatniej edycji globalnego czempionatu. Trzy lata temu w katowickim Spodku również górą byli Włosi, którzy staną w niedzielę przed szansą na obronę tytułu. Ich rywalami w decydującym spotkaniu będą Bułgarzy.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję