Jedną z najbardziej skomplikowanych, drobiazgowo określonych przez etykietę procedur jest procedura jedzenia zupy. Prawidłowe posługiwanie się łyżką jest, wbrew pozorom, czynnością wielce skomplikowaną.
Przede wszystkim należy pamiętać o tym, by nabierać zupę „od siebie”. Nabieranie jej „do siebie” jest nie tylko odrzucane przez etykietę, ale komentowane również w biznesowych podręcznikach mowy ciała jako znak pazerności i żarłoczności.
Jedząc zupę, nie schylamy, oczywiście, do niej głowy. Aby nie uronić ani kropli, łyżkę należy napełnić najwyżej do dwóch trzecich jej pojemności.
Wkładamy łyżkę czubkiem do ust (tylko Brytyjczycy spijają zupę z boku łyżki), pamiętając o tym, by weszła do nich najwyżej do dwóch trzecich długości jej miseczki.
Gdy na dnie talerza pozostaje niewiele zupy, nie przechylamy go ani do siebie, ani od siebie, tylko po prostu kończymy jej jedzenie. Są co prawda tacy, którzy zalecają odchylanie talerza od siebie. Nie wszyscy jednak akceptują taką technikę.
Jeśli zupa znajduje się w filiżance z jednym uszkiem, możemy jej resztkę (jeśli nic w niej nie pływa) wypić, podnosząc filiżankę za uszko do ust.
Jeśli jednak zupa znajduje się w filiżance z dwoma uszkami, nie wolno tego robić.
Jeżeli w zupie jest spory kawałek kiełbasy (zdarza się to w zupach polskich i niemieckich), należy najpierw zjeść zupę, a potem, już nożem i widelcem, kiełbasę.
To wszystko jest jeszcze stosunkowo proste. Prawdziwe problemy pojawiają się wtedy, gdy dostaniemy jakąś oryginalną zupę z nietypową zawartością: bardzo długim makaronem, większymi kawałkami warzyw czy mięsa, frutti di mare w całości, nawet ze skorupkami, czy wielką grzanką pływającą na powierzchni. Opisy sposobu jedzenia takich zup zajmują często w podręcznikach etykiety wiele stron.
Czy można zapanować nad wstydem? Podobno jeśli mocno wbije się paznokcie w kciuk, to czerwona twarz wraca do normy. Ale od środka wstyd dalej pali, choć może na zewnątrz już tak bardzo tego nie widać. Jeśli ktoś się wstydzi, że zachował się jak świnia, to w sumie dobrze, bo jest szansa, że tak łatwo tego nie powtórzy. Tylko że ludzkość tak jakoś coraz mniej się wstydzi rzeczy złych.
Ludzie wstydzą się: biedy, pochodzenia, wiary, wyglądu, wagi… I nie jest to wcale wynalazek dzisiejszych napompowanych, szpanujących i wyzwolonych czasów. Takie samo zażenowanie czuł pewien Wincenty, żyjący we Francji na przełomie XVI i XVII wieku. Urodził się w zapadłej wsi, dzieciństwo kojarzyło mu się ze świniakami, biedą, pięciorgiem rodzeństwa i matką - służącą. Chciał się z tego wyrwać. Więc wymyślił sobie, że zostanie księdzem. Serio. Nie szukał w tym wszystkim specjalnie Boga. Miał tylko dość biedy. Rodzice dali mu, co mogli, ale szału nie było, więc chłopak dorabiał korepetycjami, jednocześnie z całych sił próbując ukryć swoje pochodzenie. Dlatego, kiedy ojciec przyszedł go odwiedzić w szkole, Wincenty nie chciał z nim rozmawiać. Sumienie wyrzucało mu to potem do późnej starości.
Święty Wacław był Czechem. Jest głównym patronem naszych południowych sąsiadów, czczonym tam jako bohater narodowy i wódz. Był królem męczennikiem, a więc osobą świecką, nie duchowną, i to piastującą niemal najwyższą godność w narodzie i w państwie. Jest przykładem na to, że świętość życia jest nie tylko domeną osób duchownych, ale może być także zrealizowana na najwyższych stanowiskach społecznych. Nie mamy dokładnych danych dotyczących życia św. Wacława. Jego postać ginie w mrokach historii. Historycy wysuwają różne hipotezy co do jego życia. Jest pewne, że Wacław odziedziczył po ojcu tron królewski. Podobno był dobrym, walecznym rycerzem, co nie przeszkadzało mu być także dobrym i wrażliwym na ludzką biedę. Nie jest znana przyczyna jego konfliktu z bratem Bolesławem, który stał się jego zabójcą i następcą na tronie. Nie znamy też bliżej natury i rozwoju konfliktów wewnętrznych oraz ich związków z polityką wobec sąsiadów, które wypełniły jego krótkie rządy i które były prawdopodobnie tłem bratobójstwa. Śmierć Wacława nastąpiła 28 września 929 lub 935 r. w Starym Bolesławcu. Kult Wacława rozwinął się zaraz po jego śmierci. Ciało męczennika przeniesiono do ufundowanego przez niego praskiego kościoła św. Wita. Wczesna cześć znalazła wyraz w bogatym piśmiennictwie poświęconym świętemu. Kult Wacława rozszerzył się z Czech na nasz kraj, zwłaszcza na południowe tereny przygraniczne. Zadziwiające, że Katedra na Wawelu otrzymała jego patronat. Także wspaniały kościół św. Stanisława w Świdnicy ma go jako drugorzędnego patrona.
11 października 2025 roku odbędzie się 17. Międzynarodowe Forum Tato.Net w Kielcach, wyjątkowe wydarzenie gromadzące ojców. W tym roku tematem forum będzie ojcostwo, które buduje odporność. Rozmawiamy o tym z Marcinem Kwaśnym - odtwórcą głównej roli św. Maksymiliana w filmie „Triumf serca", aktorem, który w ubiegłym roku prowadził Galę Max wieńczącą Forum Tato.Net.
Tematem tegorocznego Forum Tato.Net jest obecność, która buduje odporność. Jak Pan stara się być tatą obecnym także wtedy, gdy emocji w domu jest bardzo dużo?
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.