Reklama

Wiadomości

Szczęście utracone

Każdego roku co najmniej 40 tys. matek w Polsce przeżywa dramat utraty swojego dziecka w okresie ciąży lub w trakcie porodu. Ten bolesny fakt bywa pogłębiany przez niezrozumienie otoczenia i okrywany zasłoną milczenia

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W każdym dniu poczętego
trwa ten cud najrzadszy,
że Bogu był potrzebny czas
pod sercem Matki
Krzysztof Rudziński

Przeżywany 15 października Dzień Dziecka Utraconego dla rodziców zmarłych przedwcześnie dzieci zawsze jest okazją do modlitwy i pożegnania, a dla nas wezwaniem do głębszego zrozumienia ich straty.
- Byłam w 8. tygodniu ciąży, kiedy lekarz stwierdził, że z dzieckiem coś jest nie tak. Nie wierzyłam. Poszłam do innego lekarza. Zrobiłam kolejne badanie USG, które niestety potwierdziło pierwszą diagnozę - w taki sposób Lidia, matka sześciorga dzieci, z których czwarte przedwcześnie zostało wezwane do Boga, wspomina tragiczne wydarzenia sprzed czterech lat. Dramatyczna sytuacja budzi w sercu kobiety burzę uczuć. - Trudno opisać to, co wtedy czułam... Ogromny ból, uczucia samotności, bezradności i smutku wypełniły moje serce. Smutek i trud był tym większy, że nie było obok mnie mojego męża, który w tym czasie pracował za granicą, a był mi tak bardzo potrzebny, bo przecież przez telefon nie mógł mnie przytulić i otrzeć moich łez... Na szczęście nie zostałam sama. Miałam obok siebie troje naszych wspaniałych dzieci, przyjaciół, a przede wszystkim Pana Boga - wspomina.
W przeżywaniu nieoczekiwanego dramatu ważna jest obecność najbliższych osób, które wspierają modlitwą, dobrym słowem i po prostu są. Lidia wśród takich ludzi znalazła Annę Maciołek, którą poznała podczas Studium Życia Rodzinnego w Przemyślu. To właśnie Ania uświadomiła jej, że ma prawo do zabrania ze szpitala ciała dziecka i pochowania go na cmentarzu. Decyzja o pochówku wywołała skrajnie różne reakcje personelu medycznego.
- Zapytałam o to swojego lekarza. Powiedział siostrze oddziałowej, żeby zaznaczyła w karcie, że zabieram ze sobą szczątki swojego dziecka. Jedna z przygotowujących mnie do zabiegu pielęgniarek zobaczyła w karcie zapis siostry oddziałowej i próbowała mi wytłumaczyć, że „tam właściwie nic nie ma, to same skrzepy... po co mi to?”. Na szczęście druga powiedziała jej, żeby „nie denerwowała pacjentki”, żeby dała mi spokój, że jak chcę to zrobić, to mam takie prawo i to moja osobista sprawa. Odetchnęłam z ulgą, dziękując Panu Bogu, że nie wszystkie pielęgniarki mają takie samo podejście.

Reklama

Niezbywalna godność...

Następnego dnia, podczas wizyty, ordynator zapytał mnie schematycznie, jak się czuję. Już miał wychodzić z sali, gdy jego wzrok zatrzymał się na mojej karcie i aż okulary założył. „Dlaczego pani nie chce oddać MATERIAŁU do badania histopatologicznego?”. Na szczęście Bóg dał mi łaskę pokoju, więc mu spokojnie odpowiedziałam: „Bo ja, panie doktorze, chcę swoje DZIECKO pochować na cmentarzu”. Wszyscy umilkli. To było takie dziwne. Bez żadnych komentarzy, w ciszy wszyscy wyszli z sali, a ja dziękowałam Panu Bogu za Anię, dzięki której moje dziecko nie wylądowało w kanale. Wśród pacjentek leżących ze mną na sali były takie, które przeżyły podobną sytuację do mojej, ale nie miały tyle szczęścia. Nikt im nie powiedział, że mogą zabrać dziecko ze sobą. Były zdziwione, że tak można. W szpitalu nie ma takiej informacji dla mam, choć wystarczyłaby zwykła kartka papieru i kilka słów...
Pogrzebanie ludzkiego ciała należy do uczynków chrześcijańskiego miłosierdzia. Człowiek istnieje „od początku”, czyli od momentu poczęcia. Od początku więc ma prawo do godnego pogrzebu, zwłaszcza jeśli tego życzą sobie jego rodzice. Pogłębianie tej świadomości jest wyzwaniem nie tylko dla dyrekcji i personelu szpitali, lecz również dla osób duchownych. Są już szpitale, które organizują pogrzeby dla wszystkich dzieci zmarłych przed urodzeniem. Niestety, ciągle zdarzają się także placówki, które nie tylko nie informują pacjentek o przysługującym im prawie do odebrania i pochowania ciała dziecka, ale jeszcze utrudniają załatwienie potrzebnych formalności. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia, szpital powinien na żądanie rodziców wydać akt zgonu dziecka poronionego. Na jego podstawie Urząd Stanu Cywilnego wydaje zgodę na pochówek.
Kontakt z osobami, które straciły swoje dziecko, jest ważnym wyzwaniem duszpasterskim. Przypomina o tym nr 134 rytuału „Obrzędy pogrzebu”: „Śmierć dziecka jest doświadczeniem szczególnie bolesnym dla jego rodziców. Jeszcze boleśniejszym przeżyciem dla rodziców katolickich jest śmierć dziecka nieochrzczonego. Należy o tym pamiętać, odprawiając pogrzeb dzieci”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Chrześcijańska powinność

Czas powrotu do domu. Starsi synowie wiedzieli już o wszystkim, ale została jeszcze dziewięcioletnia córka, która tak bardzo czekała na dzidziusia. - Nie wiedziałam, jak jej to powiedzieć. Gorąco modliłam się do Ducha Świętego o światło, o pomoc... - wspomina Lidia. „Nie lubię Pana Boga! Ja się tak modliłam za dzidziusia... dlaczego?...” - mówiła córeczka, płacząc... Ja też płakałam i w myślach szukałam odpowiednich słów, żeby jej wytłumaczyć tak, by zrozumiała i nie odwróciła się od Pana Boga i żeby Go nie oskarżała. Przytulone siedziałyśmy, zalewając się łzami. Opowiedziałam jej o mojej rozmowie z Anią i o tym, że jutro przyjedzie ks. Krzysztof i pojedziemy na cmentarz pochować naszego dzidziusia. Tak też się stało... i poczułam jakąś ulgę, mimo wszystko, jakieś wewnętrzne uspokojenie i świadomość, że wszystko jest „po coś”. Żal nie opuszczał jeszcze mojego serca, ale myśl, że moje dziecko ma swoje miejsce spoczynku, była dla mnie ogromnym pocieszeniem.
Żegnając się z Utraconym Szczęściem, trzeba mu nadać imię. Nawet jeśli śmierć nastąpi w momencie, gdy nie sposób rozróżnić płci dziecka, rodzice mogą sami określić płeć według swoich pragnień i nadać maleństwu imię. Można też, jak to uczyniła Lidia, nadać dziecku podwójne imię. Jej utracone dzieciątko to Maksymilian Maria.
- Po kilku dniach przyleciał do kraju mój mąż - opowiada Lidia. - Poszliśmy razem na cmentarz. Wtuleni w siebie, staliśmy chwilę w ciszy i tylko łzy spływały po naszych policzkach... Zapaliliśmy znicze, pomodliliśmy się i wróciliśmy do domu. Wiedzieliśmy już wtedy, że coś trzeba zmienić. Nie minęły dwa miesiące i mój mąż wrócił do kraju na stałe. Od mojego pobytu w szpitalu minęło kilka miesięcy. Nowy, 2007 r., nowe wyzwania, nowe wołanie Pana Boga przez słowa: „Przypatrzcie się powołaniu waszemu”. Odczytaliśmy je jako konkretny głos do nas. Jeszcze nigdy nie było to dla nas takie wyraźne. Zdecydowaliśmy się jeszcze raz podjąć trud rodzicielstwa i Bóg nam pobłogosławił. Tym razem postanowiliśmy nie mówić nic nikomu, szczególnie dzieciom, przynajmniej aż do chwili, gdy u maleństwa zacznie bić serduszko. Ciąża rozwijała się prawidłowo - mogliśmy podzielić się naszą radością z dziećmi. I tutaj moje zaskoczenie - pierwsze słowa córki: „Czy dzidziuś będzie żyć?”. Odpowiedziałam jej, że nie wiem, że jeżeli Pan Bóg zechce, to tak. Nie było łatwo. Ciągłe oczekiwanie i obawy, czy nasze dziecko się urodzi, czy też dołączy do Maksymiliana Marii - i nieustanna modlitwa, zarówno nasza, jak i naszych bliskich i przyjaciół. Teraz wiem, że dzięki modlitwie i Eucharystii potrafiłam zupełnie zdać się na Pana Boga. Zaufałam Mu i pogodziłam się z Jego wolą - prosiłam Go tylko o siłę, żebym potrafiła unieść to, co mi da.

Ma swoje miejsce

W październiku 2007 r. urodził się nasz synek, a po 17 miesiącach witaliśmy kolejne maleństwo w naszej rodzinie. Teraz nasz dom wypełnia ich śmiech, a nasze serca - radość. Nie zapominamy o Maksymilianie Marii - ma miejsce w naszej pamięci, sercach i - co równie ważne - na cmentarzu. Jest z nami. Tamte wspomnienia ze szpitala i z całego tego okresu już mniej bolą, ale ciągle tkwią wyraźnie w mojej pamięci. Wszystko było dla mnie wtedy takie trudne i takie niepojęte. Uważałam, że Pan Bóg coś mi dał, coś pokazał, obiecał i... zabrał. Teraz wiem, że On zawsze wynagradza - co najmniej podwójnie - tylko trzeba Mu całkowicie zaufać, odczytać Jego wolę i poddać się jej. Niestety, nie zawsze tak potrafię, bo po ludzku to czasami takie trudne, wydawałoby się - niemożliwe...
Trudno znaleźć odpowiednie słowa, stając obok ludzi dotkniętych tak bolesną stratą, jaką jest odejście ich dziecka. Chcemy jednak przynajmniej trwać przy Was w milczącej modlitwie, dzieląc Wasz ból i budując nadzieję na spotkanie ze Szczęściem Utraconym - w domu Ojca.
Wszystkim, którzy poszukują zrozumienia własnej straty lub straty poniesionej przez przyjaciół czy krewnych, polecam znakomitą zbiorową pracę wydaną przez wydawnictwo „W drodze” pt. „Poronienie. Zrozumieć rodziców po stracie” oraz portale internetowe: www.dlaczego.org.pl i www.poronienie.pl.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

40 lat walki o życie

Niedziela Ogólnopolska 40/2018, str. 10-12

[ TEMATY ]

życie

Archiwum Carla Casiniego

Carlo Casini inicjator kampanii „Jeden z nas”

Carlo Casini inicjator kampanii
„Jeden z nas”

Carlo Casini to dla obrońców życia prawdziwa legenda. Ponad 40 lat temu ten adwokat z Florencji założył pierwszy włoski Ruch na rzecz Życia, którego obecnie jest honorowym przewodniczącym, był inspiratorem zorganizowania Europejskiej Federacji dla Życia i Godności Człowieka „One of us” z siedzibą w Brukseli (www.oneofus.eu), przez wiele lat jako poseł walczył o respektowanie życia w parlamentach: włoskim i europejskim. Jest autorem wielu publikacji na temat początku i końca życia, prawa do życia, praw człowieka, sprzeciwu sumienia, biopolityki. Ostatnio napisał książkę w związku z 40-leciem zalegalizowania we Włoszech aborcji. I właśnie ta publikacja jest punktem wyjścia naszej rozmowy.

Włodzimierz Rędzioch: – W tym roku przypada 40. rocznica wprowadzenia ustawy (nr 194 z 22 maja 1978 r.), w której zalegalizowano aborcję we Włoszech. Dlaczego swoją najnowszą książkę, upamiętniającą to smutne wydarzenie, zatytułował Pan „40 lat dla przyszłości”?

CZYTAJ DALEJ

Nikaragua: co się stało z pamiątkami po Janie Pawle II?

2024-05-02 14:02

[ TEMATY ]

Nikaragua

Episkopat Flickr

Ani władze Managui, ani tamtejszy Kościół katolicki nie informują, co stało się z pamiątkami po św. Janie Pawle II, które znajdowały się w muzeum jego imienia w stolicy Nikaragui, zamienionym w ubiegłym roku na centrum kultury.

Walczący od kilku lat z Kościołem katolickim reżim Daniela Ortegi zamknął Muzeum Jana Pawła II, w którym znajdowały się przedmioty, jakich papież używał podczas swoich dwóch wizyt w Nikaragui, w 1983 i 1996 roku. W otwartej z udziałem Ortegi w 2016 roku placówce można było zobaczyć m.in. książkę z homiliami Jana Pawła II, jego buty, szaty liturgiczne, krzyż pektoralny, ręczniki, których używał oraz medal upamiętniający papieską wizytę. Znajdowała się tam również replika ołtarza, przy którym papież sprawował Eucharystię, oraz replika papamobile, z którego korzystał podczas pobytu w Nikaragui.

CZYTAJ DALEJ

Łódź: Dzień flagi narodowej

2024-05-03 09:00

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Piotr Drzewiecki

Parada ze 123-metrową flagą Polski przeszła ulicami Łodzi z okazji Dnia Flagi Rzeczypospolitej Polskiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję