Przesłanie z zaświatów
– Chcę ci pokazać pewne miejsce. – Paolo Fattore, chrześniak o. Dolindo, zaprasza do samochodu.
– Nie wiem, czy kościół będzie otwarty, zwykle już zamykają – rzuca, brawurowo pokonując kolejne zakręty wiejskich dróg u podnóży Wezuwiusza. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Jaki kościół? – pytam.
– Paolo sobie ubzdurał, że ma cię dziś zawieźć do miejsca, gdzie padre głosił w czasie pierwszej wojny światowej kazania. Tam nic nie ma – wyręcza brata Anna. – Paolo, zobaczysz, że kościół będzie zamknięty…
Ciemnobrązowe potężne drewniane drzwi kościółka San Francesco ai Romani są jednak uchylone. Nad wejściem współczesny kolorowy witraż: św. Franciszek w otoczeniu ptaków głaszcze baranka i wilka. Dochodzi godzina 20.00, codzienna Msza Święta skończyła się godzinę temu, nikogo nie powinno tu być o tej porze. W przedsionku maleńkiego barokowego kościółka wpadamy tymczasem na grupkę osób. Jedna z nich trzyma w rękach klucze.
– Momento, chcemy pokazać naszej przyjaciółce z Polski kościółek padre Dolindo - zatrzymuje zakrystiana Paolo.
– Macie szczęście, bośmy się zagadali… – Starsza, pomarszczona nieco kobiecina wychyla się zza placów zakrystiana. – Tu Msze ks. Dolindo odprawiał! Niech pani wejdzie!
Wnętrze jest dość jasne, światło wpada przez okrągłą kopułę, ściany świeżo wymalowane. Niewielki ołtarz.
Reklama
– Tam u góry były organy, padre grywał tu czasem z Madonną. Zna pani pewnie tę historię?
– Pamięta go pani? – dopytuję.
- Ja nie, ale moja sąsiadka mu zawsze pomagała. Nie żyje. Ojciec Dolindo przyszedł do niej po śmierci i kazał pisać. Całe strony. Mieszka tu jeszcze jej krewna. Ale chcecie, to was zaprowadzę!
I jak gdyby nigdy nic rusza przed siebie. Z oddali słyszymy klucze ryglujące potężne drzwi kościoła.
– Chwileczkę… – Chwytam Annę za ramię. – Co to znaczy, pokazał się? Co ta kobiecina mówi?
– Taaak, Joanno, tutaj byliśmy razem z pierwszym wicepostulatorem, o. Antoniem Maglionem, i moim tatą w charakterze świadka – ożywia się Anna.
– Jak to? – dopytuję Annę, nie do końca ufając opowieści. Poznałam już neapolitańską fantazję…
– Zapomniałam o tym, wyleciało mi z głowy – dorzuca Anna. Mijamy kilka domów. Wszystko tu w bieli, gdzieniegdzie przegryzione żółcią opadających z soczyście zielonych drzew cytryn. Oszałamiający zapach świeżych cytrusów przenika zmysły. Kilka metrów od kościoła zatrzymuje mnie tabliczka z nazwą ulicy: Via privata di Don Dolindo Ruotolo.
– Mieszkańcy się zrzucili, żeby upamiętnić o. Dolindo! – Prowadząca nas kobiecina gestykuluje z dumą. – To nie obrzeża Neapolu. Wie pani? My tu wszystko Neapolem nazywamy!
Reklama
WIĘCEJ DOWIESZ SIĘ Z KSIĄŻKI, KTÓRĄ KUPISZ W NASZEJ KSIĘGARNI "Moja misja trwa. Jezu, Ty się tym zajmij!"
„To ja, o. Dolindo Ruotolo”
Wszystko zaczyna się w nocy 20 stycznia 1993 roku… Agostina śpi. Budzi ją przedziwne odczucie. Otwiera oczy, prawdopodobnie widzi już o. Dolindo. I słyszy nagle: „Nie bój się! Pisz. To ja, o. Dolindo Ruotolo”. Kobieta czuje przymus, żeby wstać, siada nad kartkami papieru. Nie wiadomo, co dzieje się wówczas w jej życiu, ale ks. Ruotolo przychodzi do niej w ciężkiej chwili cierpienia. „Otrzymałem pozwolenie, by ci opowiedzieć, co się działo ze mną po śmierci” – mówi z zaświatów o. Dolindo.
Nie wiemy dokładnie, jak go widziała Agostina. Natychmiast po zakończeniu wizji czy też lokucji – trwa ona trzy noce z rzędu – Agostina biegnie do kościoła. Szuka proboszcza. To jemu jako pierwszemu przekazuje swoje notatki. „Poświadczam, że otrzymałem ten rękopis od Marii Agostiny Romano w miesiącu styczniu 1993 roku” – notuje ks. Gennaro Romano. I obok dodaje, by uwierzytelnić pismo: „Poświadczam, że podpis ten należy do Marii Agostiny Romano – S. Francesco ai Romani, 23 stycznia 1993 roku”.
Maria Agostina ma wtedy siedemdziesiąt sześć lat. Mieszka niecałe sto metrów od niewielkiego kościółka San Francesco ai Romani u podnóża Wezuwiusza. Mieszkańcy tutejszej Comune di Sant’Anastazia zapamiętali ją jako skromną, ale konkretną osobę. Dużo się modli, pomaga w parafii, myje podłogi, czyści okna, przygotowuje szaty liturgiczne. Jest sumienna, twardo stąpa po ziemi.
– Padre w czasie drugiej wojny światowej i potem w latach pięćdziesiątych przychodził tu pieszo. Nieraz spocony, ledwo powłóczył nogami – opowiada mi Anna Fattore.
– Czemu akurat tu i czemu on? – dopytuję.
– Bo tak ważna była dla niego Eucharystia. Wiedział, że w tych małych wioskach, zwłaszcza po wybuchu Wezuwiusza w 1944 roku, ludzie byli tu praktycznie jej pozbawieni.
„Moja misja trwa”
Reklama
Przesłanie podyktowane Marii Agostine ma kilkanaście stron tekstu. To przede wszystkim zapis tego, co działo się z duszą o. Dolindo po jego śmierci, ale również to przepiękny duchowy testament mistyka. Kapłan zapewnia w nim wszystkich, że jego misja na ziemi wciąż trwa i nieustannie będzie pomagał zabłąkanym i zbolałym duszom…
„O zaniedbane dusze, doceńcie wasze życie! Niech stanie się wielkim skarbem na życie wieczne! Moja misja jednak nadal trwa, nie będę bezczynny; będę towarzyszyć wszystkim duszom, które były mi bliskie. Będę czuwał nad tymi, które są niestałe w Wierze. Będę z wami tak długo, jak zdecyduje Wola Boża. Przywołujcie mnie w waszych obolałych myślach i trudach na tym poszarpanym łez padole: pomogę każdemu. I będę pomagał wam i towarzyszył, aż ustaną wątpliwości Waszej Wiary, aż do chwili, kiedy będziecie wychwalać Boga, który stworzył Was z niczego. W Niebie jestem w ciągłym kontakcie z Bogiem, proszę
Go, by ocalać dusze. W sposób szczególny jednak uciekam się do Królowej Nieba i ziemi. Razem z Nią, razem z Maryją wypełniam moją misję…[…]”
O. Dolindo opowiada w przesłaniu o swoim doświadczeniu czyśćca, raju, a także dokonuje bardzo trafnej oceny stanu wiary Kościoła, rodzin i kapłanów, które również i dziś są zaskakująco aktualne:
Reklama
„Kochać Boga jest największą powinnością w życiu, a ja rozumiałem to od dziecka. Rozumie to dziś także wiele dzieci, które nie są jeszcze zepsute przez ten świat. Są jednak rodziny, które zamykają szczelnie drzwi przed światłem Słońca [Jezusa – J.B.B.]! Są rodziny, które marnują czas przed telewizorem razem z dziećmi! Z niepokojem wyszukują swych interesujących programów, nie zważając na najmniejszych, których niewinne serca nasiąkają przez to trucizną… i dlatego Pan przechodzi i nie zatrzymuje się! Tak wygląda dzisiejsza sytuacja; Bóg przechodzi i człowiek nie pozwala Mu się zatrzymać! A poza tym… biedne są rodziny, które przekształcają dom w ruinę, w miejsce walki! Z łaską Bożą wypełniałem moje dni i wierzę, że wypełniałem moją powinność, dając Miłości wszystko, co On z miłości dał mi w czasie swojej Kalwarii. Gdyby ludzie tylko wiedzieli, że Bóg stukrotnie wynagradza choćby najmniejszą rzecz zrobioną z miłości do Niego!”
Ks. Ruotolo w tym szokującym tekście zwraca uwagę także na jeszcze jeden, chyba najważniejszy aspekt. Co zrobić by uzyskać życie wieczne?
Lekceważy się [na ziemi – J.B.B.] fakt, że każda dusza będzie musiała stanąć przed Nieskończonym Majestatem Boga Sędziego. Nawet niektórzy Święci, choć osiągnęli wyżyny świętości, przez kilka chwil musieli czekać na wejście do wiecznej chwały z powodu rzeczy, które z ludzkiego punktu widzenia wyglądały na błahe. Każda dusza musi rozliczyć się z talentów, jakie otrzymała od Pana. Pozostawiam ci, siostrzyczko, to przesłanie!
Krzyż, Eucharystia, Niepokalane Serce Maryi i dusze, które potrzebują modlitwy do Zbawienia!
*fragment opracowany na podstawie książki Joanny Bątkiewicz-Brożek „Moja misja trwa. Jezu, Ty się tym zajmij! część 2”