Reklama

Prymas nie działał sam

Do dziś pokutuje przekonanie, że Prymas Józef Glemp w stanie wojennym zajmował ugodowe stanowisko wobec władzy komunistycznej. Jest to daleko idące uproszczenie, niemające nic wspólnego z prawdą historyczną

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

O wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego kard. Glemp dowiedział się 13 grudnia 1981 r. o godz. 5.30 rano. Poinformowali go o tym osobiście wysłannicy gen. Jaruzelskiego, którzy przybyli do rezydencji arcybiskupów warszawskich: sekretarz KC PZPR Kazimierz Barcikowski, minister Jerzy Kuberski, kierownik Urzędu ds. Wyznań, i gen. Marian Ryba, członek WRON.
Gdy przedstawiciele władz opuścili pałac przy Miodowej, Prymas odjechał na zaplanowane spotkanie z młodzieżą akademicką na Jasnej Górze. - Na miejscu, w Częstochowie, o dziewiątej czekała na mnie młodzież, która była wyraźnie zbuntowana zaistniałą sytuacją - wspomina Prymas. - Tam po raz pierwszy, z wielkim bólem, musiałem hamować rewolucyjne nastroje.
Prymas mówił wtedy: „Stan wojenny wymaga szczególnej mądrości, szczególnego pokoju i rozwagi serc. Mądrość to spojrzenie na przyszłość i szerokie spojrzenie wokół siebie. Mądrością nie jest rozbijanie muru głową, bo głowa nadaje się do innych rzeczy”.

Przemówienie konsultowane

Do Warszawy abp Glemp powrócił jeszcze tego samego dnia. Późnym popołudniem udał się do kościoła ojców jezuitów pw. Matki Bożej Łaskawej na Starym Mieście. Spotkał się tam z abp. Bronisławem Dąbrowskim, ks. Alojzym Orszulikiem, prof. Andrzejem Stelmachowskim, prof. Witoldem Trzeciakowskim i mec. Władysławem Siła-Nowickim. Trwały konsultacje, dyskutowano nad treścią apelu do społeczeństwa, który wieczorem miał skierować do Polaków abp Józef Glemp jako Prymas.
Dziś Prymas Glemp potwierdza, iż zaraz po wybuchu stanu wojennego konsultował taktykę postępowania z abp. Dąbrowskim i innymi hierarchami oraz z ludźmi z kręgów „Solidarności”.
- Wspólnie doszliśmy do wniosku, że każde życie jest potrzebne i trzeba ocalić głowę każdego Polaka, by potem razem budować przyszłość - tłumaczy. Dlatego wtedy w swym przemówieniu przekonywał: „Sprawą najważniejszą pozostaje teraz ratowanie życia i obrona przed rozlewem krwi. Będę prosił, nawet gdybym miał boso iść i na kolanach błagać: nie podejmujcie walk Polak przeciwko Polakowi”.
Widział łzy wiernych, słuchających z rozczarowaniem tego kazania: - Ulica oczekiwała wtedy ode mnie, że założę kapę, wezmę w rękę krzyż i zagrzeję do walki. Rozumiałem to. Nie mogłem jednak tak postąpić. Naprawdę, nie mogłem! Pragnąłem uśmierzyć radykalne nastroje, nie chciałem dopuścić do wyjścia na ulicę i krwawych walk.
To przemówienie Prymasa urosło do rangi symbolu i stało się jednym z najbardziej kontrowersyjnych wystąpień w całej historii prymasostwa Józefa Glempa. Problem jednak w tym, że zarówno w momencie, kiedy zostało ono wygłoszone, jak i w następnych latach, było ono analizowane bez uwzględnienia kontekstu, a do tego rozpatrywane jako słowa wyrażające stanowisko wyłącznie Prymasa, tak jakby działał tylko sam i jedynie na własną odpowiedzialność. A tak przecież nie było.
Kazanie wygłoszone 13 grudnia bardzo mocno wpisywało się w dążenie do biologicznej obrony narodu, czyli to, co jeszcze kard. Wyszyński uznawał za ważny punkt odniesienia, biorąc pod uwagę eksterminację narodu polskiego w czasie II wojny światowej, a potem w czasach stalinowskich.
Przemówienie Glempa z całą pewnością było elementem przemyślanej na ten etap strategii Kościoła. Także w kontekście międzynarodowym. Prymas nie chciał dopuścić do kolejnej w historii Polski sytuacji, w której Polacy mieliby stanowić mięso armatnie w konflikcie między mocarstwami. Stąd bliski był mu typ myślenia politycznego, które prezentował kard. Wyszyński i którym nasiąknął będąc jego sekretarzem. Tego jednak powszechnie nie wiedziano. Mało kto też znał na tyle dobrze nauczanie Prymasa Wyszyńskiego, zwłaszcza z ostatnich miesięcy przed śmiercią, by to wtedy zrozumieć. Jak również to, że Prymas obawiał się też represji, które mogą spaść na Kościół. A tego typu działania znał dobrze z przeszłości i chciał ich za wszelką cenę uniknąć.
- Myślę, że Prymas Wyszyński postąpiłby tak samo jak Prymas Glemp. Z pewnością dążyłby do opanowania sytuacji argumentami, nie siłą i walką zbrojną, jak chciała „Solidarność” - konstatuje kard. Stanisław Dziwisz.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Chwyt socjotechniczny

Przemówienie Prymasa z 13 grudnia zawłaszczyli propagandowo komuniści. Pasowało. Wyjęte z kontekstu fragmenty nadawano w radiu i telewizji. Emitowane tuż po oświadczeniu gen. Jaruzelskiego tworzyły zbitkę myślową, spójną z ideą stanu wojennego. A Jaruzelski uzasadniał konieczność wprowadzenia go specyficzną retoryką, którą podchwyciła reżimowa prasa: „ojczyzna znalazła się nad przepaścią”. Akcentował zagrożenie państwa przez rzekome wezwania „Solidarności” do rozprawy z komunistami, chaos, demoralizację i przestępczość. Wzywał do spokoju i podporządkowania się rygorom stanu wojennego.
Ta ewidentna manipulacja, swoisty chwyt socjotechniczny, miała na celu wywołanie wrażenia, że obie mowy, Glempa i Jaruzelskiego, są tożsame, a Kościół sprzyja władzy. - Dlatego musiałem interweniować u gen. Jaruzelskiego, przez bp. Dąbrowskiego, i prosić o zdjęcie mojego przemówienia z anteny - opowiada kard. Józef Glemp. Motywy swej prośby tłumaczy troską o byt, o substancję narodu:
- Najważniejsze było dla mnie, żeby nie dopuścić do rozlewu krwi. Tego się bałem. Wierzyłem, że naród ma w sobie tyle sił, że przezwycięży także i ten kryzys. A system szamotał się już i chylił ku upadkowi.

Reklama

Poparcie biskupów i Papieża

Trzeba też wyraźnie podkreślić, że Prymas Józef Glemp wszystkie decyzje w stanie wojennym podejmował kolegialnie i konsultował z Radą Główną Episkopatu. Jego koncepcje były też zbieżne z tymi, które prezentował ówczesny wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu kard. Franciszek Macharski. To on najmocniej wspierał Prymasa w obranej na stan wojenny strategii.
Linię Prymasa wspierał także Jan Paweł II. Potwierdza to dzisiaj kard. Stanisław Dziwisz, który pamięta przyjazdy Józefa Glempa w stanie wojennym do Watykanu. - Ojciec Święty zawsze starał się skorzystać z obecności Prymasa Polski w Rzymie, pamiętam, że mawiał: „Jak przyjedzie Prymas, to dajcie znać”. I bez wcześniejszego umawiania audiencji zapraszał go do siebie.
Prymas był doskonale do każdej rozmowy przygotowany. Szczegółowe punkty o sytuacji w Polsce miał zapisane na licznych kartkach, które potem zostawiał Papieżowi. Po wyjeździe Prymasa Jan Paweł II jeszcze raz dokładnie je czytał.
Papież dawał do zrozumienia, że popiera jego postawę. Już 13 grudnia 1981 r. Jan Paweł II mówił w Rzymie: „Nie może być przelana polska krew, bo zbyt wiele jej wylano, zwłaszcza czasu ostatniej wojny. Trzeba uczynić wszystko, aby w pokoju budować przyszłość Ojczyzny”. A kiedy do Rzymu udał się 21 grudnia bp Dąbrowski, sekretarz generalny Episkopatu, Papież prosił go, by Prymas nadal trzymał tę samą linię. Z tej rozmowy z Ojcem Świętym bp Dąbrowski zdał później biskupom relację na posiedzeniu Rady Głównej.
W protokole, jaki zachował się w Archiwum Sekretariatu Episkopatu, relacja bp. Dąbrowskiego brzmi następująco: „Do Papieża dotarło przemówienie Księdza Prymasa wygłoszone w dniu 13 XII 1981 w kościele Matki Bożej Łaskawej w Warszawie. Prosił, by Księdzu Prymasowi za nie w szczególny sposób podziękować, bo odpowiadało jego stanowisku. Niektóre zdania z niego cytował w swoim przemówieniu. Trzeba otoczyć opieką Naród, żeby nie poszedł na drogę samobójstwa. Obecnie przeżywamy dramat, ale może dojść do tragedii. Ojciec Św. bardzo liczy na jedność w Episkopacie i na wspieranie Go w obronie substancji Narodu. Prosi, byśmy go często odwiedzali”. Te słowa utwierdziły młodego Prymasa w przekonaniu o słuszności obranej drogi.

Racja Kościoła

Ksiądz Prymas przyznaje, że dziś postąpiłby dokładnie tak samo. Bez względu na krytykę i cierpienia, jakich doznawał później. Jak twierdzą najbliżsi współpracownicy kard. Glempa, uważał on, że to jest cena jego misji i urzędu. Nie szukał poklasku, wierny sobie - nie zwracał uwagi na opinie z zewnątrz i konsekwentnie realizował to, co uważał za słuszne. Czy to tragizm wyboru?
- Każdą decyzję rozpatrywał w kontekście Ewangelii. To odniesienie było dla niego naprawdę najważniejsze. Stąd nie zważał na krążącą wokoło krytykę, był bowiem przekonany o słuszności swego postępowania i dawało mu to pewnie wewnętrzny spokój - podkreśla ks. Jan Krokos, wieloletni kierownik Sekretariatu Prymasa Polski, obecnie profesor i dziekan Wydziału Filozofii na UKSW.
Jego zdaniem, tak naprawdę to właśnie Ewangelia jest kluczem do zrozumienia postawy Prymasa. Trzeba na niego patrzeć wyłącznie jak na duchownego i biskupa, nie jak na polityka. Przez pryzmat nauki Kościoła, nie opinii publicznej czy chęci zdobycia sławy i uznania świata. W przeciwnym razie nie sposób pojąć wielu decyzji i działań, jakie podejmował kard. Glemp.
Także inni duchowni z otoczenia Prymasa są przekonani, że nie wyjaśniał motywów swego postępowania i nie tłumaczył się, gdy był atakowany, ponieważ z natury nie jest człowiekiem walki. To nie ten charakter, nie ta osobowość, by dociekać swych racji i zabiegać o względy ludzkie. A kiedy miał stuprocentowe przekonanie, że podjęty krok jest zgodny z nauczaniem Kościoła, nie potrzebował innego potwierdzenia słuszności podejmowanych decyzji. Racja Kościoła - to była Glempa, prymasa racja.

2010-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo: Maryja działa natychmiast

Historia Anny jest dowodem na to, że Bóg może człowieka wyciągnąć z każdej trudnej życiowej sytuacji i dać mu spełnione, szczęśliwe życie. Trzeba tylko się nawrócić.

Od dzieciństwa była prowadzona przez mamę za rękę do kościoła. Gdy dorosła, nie miała już takiej potrzeby. – Mawiałam do męża: „Weź dzieci do kościoła, ja ugotuję obiad i odpocznę”, i on to robił. Czasem chodziłam do kościoła, ale kompletnie nie rozumiałam, co się na Mszy św. dzieje. Niekiedy słyszałam, że Pan Bóg komuś pomógł, ale myślałam: No, może komuś świętemu, wyjątkowemu pomógł, ale na pewno nie robi tego dla tzw. przeciętnych ludzi, takich jak ja.

CZYTAJ DALEJ

Papież do kanosjanów i gabrielistów: kapituła generalna to moment łaski

2024-04-29 20:12

[ TEMATY ]

papież Franciszek

Grzegorz Gałązka

Franciszek przyjął na audiencji przedstawicieli dwóch zgromadzeń zakonnych kanosjanów i gabrielistów przy okazji przeżywanych przez nich kapituł generalnych. Jak podkreślił, spotkanie braci z całego zgromadzenia jest wydarzeniem synodalnym, fundamentalnym dla każdego zakonu, i stanowi moment łaski.

„Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość spotykają się na kapitule przez wspominanie, ewaluację i pójście naprzód w rozwoju zgromadzenia” - mówił Franciszek. Wyjaśniał następnie, że harmonia między różnorodnością jest owocem Ducha Świętego, mistrza harmonii. „Jednolitość czy to w instytucie zakonnym, czy w diecezji, czy też w grupie świeckich zabija. Różnorodność w harmonii sprawia, że wzrastamy” - zaznaczył Ojciec Święty.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję