24 kwietnia 2005 r. wierni diecezji rzeszowskiej i archidiecezji przemyskiej przeżywać będą szczególną uroczystość - beatyfikację sług Bożych - ks. Bronisława Markiewicza i ks. Władysława Findysza. Chciałbym ukazać miejsce i rolę wiary w życiu sługi Bożego ks. Markiewicza. Czynię to jako wyraz wdzięczności za wielką łaskę, że pewien okres życia mogłem kształtować w duchu jego pobożności, streszczającej się w dwóch podstawowych hasłach: Któż jak Bóg oraz Powściągliwość i praca.
Świętość tego wielkiego kapłana rodziła się z jego głębokiej wiary. Głęboko wierzący rodzice, religijna atmosfera rodzinnego domu i miasteczka wpłynęły pozytywnie na życie i wychowanie chłopca. Delikatnej rośliny wiary o mało nie zniszczyła szkoła średnia, przez którą „przelewały się” fale racjonalizmu, wyrządzając w galicyjskich szkołach niepowetowane szkody w dziedzinie wychowania młodzieży. „Był czas - napisze później o tych latach szkolnych - że byłem prawie bez wiary”.
Pustki duszy i braku wewnętrznego pokoju użył Bóg jako środków, by wzbudzić w młodym Markiewiczu pragnienie powrotu do Niego. Od przezwyciężenia kryzysu wiary będzie jeszcze bardziej wdzięczny Bogu za ten wielki dar nieba. Gdy skończył szkołę średnią i zdał maturę, chętnie poszedł za głosem Bożym, wstąpił do seminarium i został kapłanem. Jak ks. Markiewicz pracował dla rozwoju tej wiary w życiu innych, świadczy jego posługa kapłańska w Harcie, Przemyślu czy w Błażowej. Gdy z probostwa w Błażowej przeniósł się na życzenie swej władzy duchownej na profesurę teologii pastoralnej w seminarium w Przemyślu, usilnie starał się wychowywać alumnów, przejąć ich duchem apostolskim. Czynił to przykładem własnego życia, opartego na głębokiej, mocnej wierze.
Ciągle jednak zdawało się młodemu profesorowi, że za mało czyni dla Boga i Jego królestwa na ziemi. Od wielu lat marzył o życiu zakonnym. „O, jakaż to łaska służyć Ci, Panie, w zupełnym ubóstwie - pisał w notatkach rekolekcyjnych - jestem gotów, jeśli wola Twoja taka. Najświętsza Maryjo Panno, uproś mi upewnienie i ukaż mi miejsce i Patriarchę mojego”. To pragnienie służenia Bogu i Kościołowi w sposób jak najdoskonalszy było główną przyczyną, że opuścił katedrę profesorską i wybrał się za granicę na poszukiwanie miejsca i osoby, by zrealizować te marzenia. Znalazł to miejsce w Turynie w osobie św. Jana Bosko. Wstąpił do jego zgromadzenia, aby je później przenieść na ziemie polskie i tak ożywić wiarę wśród swego narodu. Objąwszy po powrocie do Polski parafię w Miejscu Piastowym, od razu zabrał się do zakładania fundamentu pod przyszłe zgromadzenie. Nie zadowalał się tym, że sam służy Bogu całym sercem, dlatego zaczął gromadzić wokół siebie młodzież różnego wieku i stanu, aby z niej przygotować „materiał” pod przyszłe zgromadzenie zakonne. Niezwykła wiara, miłość Boga dawały mu wiele sił i cierpliwości, by w kształtowaniu osobowości młodych ludzi dać lepsze poznanie celu życia i zrozumienia prawd wiary.
Głębokiej wiary dowodziły jego kazania do ludu, który licznie gromadził się, aby słuchać kaznodziei. Świadkowie jego kazań wspominali, że twarz jego jaśniała, zdawało się, że na wzór Jezusa przychodzi, by głosząc słowo Boże, rzucać ogień na ziemię. I rzucał rzeczywiście ogniem słowa Bożego z taką wiarą i przekonaniem, że słuchający lud nie mógł oderwać od Niego oczu. Na kazania dążyli ludzie nie tylko prości, ale i wykształceni, którzy jeszcze z większą uwagą przyjmowali każde jego słowo i treść kazania powtarzali nieraz po wielu latach.
Nie tylko jego całe życie świadczyło o głębokiej wierze, ale i ostatnie chwile życia, o czym wspomina w swojej książce jeden z jego wychowanków. Kiedy przy łóżku umierającego stanęli kapłani, bracia i siostry zakonne, odezwał się do nich cichym i przerywanym głosem: „Chwile to moje ostatnie, odchodzę, a wy zostaniecie i poprowadźcie dalej to dzieło, które nie jest moje, lecz Boże. Miłujcie się nawzajem i ukochajcie to dzieło święte z całej duszy”. Potem wzruszony do głębi pobłogosławił swych synów i córki duchowe, pocieszając wszystkich, że duch jego nie będzie daleko od nich, że Bóg nieskończenie dobry pozwoli mu na pewno czuwać nad nimi z nieba. Gdy mu pokazano fotografię nadesłaną z Ameryki, przedstawiającą grupę jego księży i kleryków, zrobił nad nią znak Krzyża Świętego, dodając: „I ich błogosławię, by zostali świętymi”.
Chciałbym swe myśli zakończyć słowami sługi Bożego ks. Markiewicza: „Gdy brakuje świętych w narodzie, robi się ciemno w głowach ludzkich i ludzie nie widzą dróg, którymi należy postępować”.
Sługo Boży, ks. Markiewiczu, niechaj twoja świętość i wiara docenione przez Kościół poprzez uroczystość beatyfikacyjną rozświetlają w tych trudnych czasach XXI wieku umysły i serca kapłanów naszej rzeszowskiej diecezji i tych, wśród których pracują.
Pomóż w rozwoju naszego portalu