Ona i On…
Błaszczukowie. Połączyło ich wspólne nazwisko, które już od 23 lat wyznacza wspólne życie Basi i Janka (tak mówią do siebie, spoglądając z uśmiechem jedno na drugie, jak narzeczeni). Mówią o sobie, że są normalną, zwyczajną rodziną, nad którą unosi się powszednia „nienormalność”, określana często poetycko „nadzwyczajnością”. A ta wyrasta z ich wzajemnej miłości do siebie, do swoich dzieci, do Pana Boga - chociaż o kolejność w tej miłości często się spierają - bo trudno powiedzieć, jaka jest ta hierarchia. On miał 26 lat a ona 24 kiedy…
„W kinie, w Lublinie
kochaj mnie…”
Spotkali się banalnie, na dyskotece, w Lublinie student politechniki i studentka UMCS-u. Stateczny, powolny, rozsądny Janek, po 3 miesiącach od tamtego wydarzenia oświadczył się Basi i zaprosili się wzajemnie „na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie”. To był 1981 rok. Kolejne dni, miesiące, lata wpisywali wzajemnie w pejzaż Lublina, Chełma, okolic Sandomierza, by wreszcie znaleźć przystań w Stalowej Woli. Wynajęte mieszkanie, robotniczy hotel i wreszcie upragnione własne - miejsca, które określały już nie tylko Barbarę i Jana, ale i Anię, i Piotrusia - ich dzieci: albo lepiej Błaszczukowie, którzy miejscom tym nadawali nowych barw, nowych kształtów. Wspominają ten czas, mówiąc żartobliwie „byliśmy zwyczajną, normalną rodziną, jak tyle innych, żyjących tutaj”, aż do czasu gdy…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„Jedźcie
na rekolekcje
z nami…”
Reklama
Znajomi zaczęli namawiać ich na wspólny wakacyjny wyjazd na rekolekcje oazowe. „To był początek naszego nowego życia” - wspominają. „Ja byłam trochę zbuntowana - śmieje się Basia - warunkami, jedzeniem, natomiast dzieci były rozentuzjazmowane. Janek starał się mnie udobruchać. Wytrwałam!” Na zakończenie rekolekcji podpisaliśmy Krucjatę Wyzwolenia Człowieka (najpierw na rok), chociaż bali się jak to będzie? Imieniny, święta, spotkania towarzyskie bez alkoholu? Po roku podpisali na całe życie - nie żałują. To prawda, że niektórzy z ich dawnych znajomych odsunęli się jakoś od nich, ale za to zyskali nowych, dla których te wartości są ważne i cenne. Od tamtego 1993 r. w ich życiu wszystko się zmieniło..
„Kochamy się bardziej,
niż na początku
małżeństwa…”
Potwierdzają zgodnie, chociaż nie oznacza to wcale, że nagle zniknęły drobne sprzeczki, różnice zdań pomiędzy nimi. „Umiemy to wszystko przeżywać inaczej, dojrzewamy” - potwierdzają oboje, spoglądając na siebie z uśmiechem. Obecność w Ruchu Domowego Kościoła stała się dla nich osią, wokół której kręci się ich codzienność, gdzie coraz więcej przestrzeni na wzajemne słuchanie siebie, na coraz szersze otwieranie się na siebie, na pozwalanie dzieciom dorastać w wyborach, decyzjach. Ania studiuje w Krakowie, Piotrek studiuje i pracuje w Poznaniu - Błaszczukowie nie przeżywają syndromu „pustego gniazda”. Codzienność jednak zaskakuje...
„Nie umiesz się modlić,
ale czujesz Go,
wiesz, ze On jest…”
Rok 1993 był trudnym rokiem w ich życiu. „Nie wiem czy wiesz - zaczyna opowiadać Basia spoglądając na Janka - ale mamy troje dzieci. Jedno urodziło się martwe. Już w drugim miesiącu ciąży wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. To dość rzadka sytuacja. Lekarze mówią, że taki przypadek zdarza się jeden na dziesięć tysięcy: dziecko nie miało mózgu. Sugestia była jedna - dodaje chwytając dłonią spływającą po policzku łzę - usunąć ciążę. Oboje nie zgodziliśmy się na to, postanowiłam donosić. Nie było łatwo, ale w tym okresie oboje bardzo dojrzewaliśmy. To był czas naszej wielkiej miłości. Pomogła nam wiara, Pan Bóg był tak blisko wtedy, nawet gdy nie umieliśmy się modlić w najcięższych momentach, czuliśmy, że On jest z nami”.
„Ty nie możesz
umrzeć! Nie zdążyłem
Ci powiedzieć,
że Cię kocham…”
Kiedy coraz bardziej zacieśniają się więzi łączące ludzi ze sobą pewne sytuacje dotykają nieznośnie, ranią bardzo głęboko. Kiedy jest się blisko, to świadomość, że ktoś może odejść bardzo boli. Diagnoza
lekarska, która zabrzmiała jak wyrok śmierci „rak piersi” nie brzmi jak informacja w wieczornych wiadomościach. „Teraz łatwiej już mi o tym mówić. Ale się bałam. Przed chorobą, kiedyś,
wydawało się mi, że jestem gotowa na odejście, ale w tym momencie tak bardzo chciałam żyć. Mówiłam Jankowi, że chciałabym zobaczyć wnuki. Modliliśmy się przez wstawiennictwo ks. Blachnickiego. Przeszłam
chemioterapię, straciłam włosy. To były bardzo trudne momenty dla mnie! Janek bardzo mi pomagał” - Basia nie może opanować wzruszenia.
„Modliłem się chyba bardziej o zdrowie Basi, niż o wypełnienie Bożej woli. Powtarzałem Panu Bogu: »niemożliwe jest, żeby odeszła«” - wspomina Jan. Dzisiaj ten etap jest
już za nimi. Okrzepli. Patrzą oboje z wielką ufnością w jutro, bogatsi o kolejne trudne doświadczenie.
Recepta na udane małżeństwo…
Zapytani o przepis na szczęśliwe wspólne razem zgodnie odpowiadają - dialog małżeński. Dzięki temu poznawali bardziej swoje dusze: „ja dopiero wtedy zrozumiałam to co czytałam u M. Quista
»poślubić swoje dusze«. Zobaczyłam jak Janek cudownie modli się, odkrywaliśmy i odkrywamy się jeszcze bardziej właśnie w tej formie. Kiedyś było inaczej: owszem, modliliśmy się, chodziliśmy
do kościoła - ale ja w jednym końcu łóżka, on w drugim, ja pod ołtarzem, on gdzieś z tyłu, albo odwrotnie. Dialog pozwala nam poznawać się bardziej. Kochamy się jeszcze bardziej niż na początku
małżeństwa. A to, co najważniejsze, to że idziemy do Pana Boga razem. Mówimy sobie tylko o miłości, czasami tylko patrzymy sobie w oczy. Tego tez musieliśmy się razem nauczyć. Na początku nie było wcale
łatwo”.
Oboje są w tym wszystkim bardzo zwyczajni, ale zwyczajnością, która zachwyca. Emanuje z nich jakieś przedziwne ciepło, które pozwala czuć się bardzo dobrze w towarzystwie Basi i Janka.