Nie mogę być liberałem – tak odpowiedziałem znajomemu, który zapytał mnie, dlaczego nie chcę spoglądać liberalnie na świat. Liberalizm, tak jak go pojmuję, jest bezwzględną apoteozą wolności. Wolność jest w nim podniesiona do rangi celu samego w sobie, celu sterującego wszelkimi refleksjami i działaniami.
Reklama
Wolność bez normującej ją perspektywy wartości może wieść do stawiania egoizmu i bezwzględnej konkurencji ponad ludzką potrzebę bycia we wspólnocie i znajdowania swojego miejsca w społeczeństwie zorganizowanym wokół niezmiennych wartości. Ktoś spyta: po co panu takie rozważania, przecież nie przynoszą one żadnego pożytku. To w zasadzie jakiś archaizm, zważywszy na dzisiejszy rozwój technologii i geopolityki. Sęk w tym, że jestem także bardzo sceptyczny wobec tzw. nauki o geopolityce. Uważam ją wręcz za błąd pars pro toto – stawianie konia przed wozem lub, w bardziej eleganckim wywodzie, usiłowanie wyjaśniania świata przez cząstkowe obserwacje jego mechanizmów sterujących. Liberalizm – jeśli jest szczery i konsekwentny – głosi jedynie potrzebę sukcesu, ekonomicznej skuteczności i tzw. samorealizacji, i to niezależnie od tego, czy takie „sukcesy” służą wspólnocie, czy też nie. Liberalizm takimi kwestiami nie zawraca sobie głowy. Dziś liberałami są zarówno udający chrześcijańskich demokratów niemieccy liderzy Unii Europejskiej, jak i amerykańscy neokoni (neokonserwatyści), skupieni na przecięciu lewego skrzydła Partii Republikańskiej i środka Partii Demokratycznej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Gdzie zatem tkwi kontrowersja, która uniemożliwia mi bycie liberałem? Otóż – moim zdaniem – nie ma sensu żadna polityka, która nie kreuje urzeczywistniania się naturalnych wartości. Współczesny liberalizm nieuchronnie prowadzi do zredukowania istoty człowieka do jego funkcji biochemicznych i poznawczych (ale tylko takich, które umożliwiają postęp technologii i ekonomii). Dla liberalizmu pojęcie Boga Wszechmogącego jest jedynie mało znaczącym artefaktem, który nie może wpływać na wybory podejmowane w rzeczywistości. Bóg dla liberałów jest jedynie populistyczną deklaracją, która może (a czasami nie musi) zapewniać powszechne poparcie i wyborcze głosy. Liberalizm zarzuca przy tym całkowicie pojęcia takie jak solidaryzm społeczny, porządek kochania (ordo caritatis) i – co najbardziej istotne – dobro wspólne. Człowiek w liberalizmie jest tylko indywidualnością, która musi się przygotować do konkurencji z innymi. Nie ma przy tym znaczenia deklarowanie przez kogoś, że jest „konserwatywnym liberałem” czy wręcz „liberalnym konserwatystą”. To nic nie wyjaśnia. Co bowiem chce konserwować tak myślący człowiek? Przecież równie dobrze można sobie wyobrazić „konserwatywnego komunistę”, który może dążyć np. do restauracji istnienia Związku Sowieckiego czy PRL. Katolik – wedle mojej oceny – nie może być liberałem, bo gubi przy tym istnienie prawa naturalnego i Dziesięciu przykazań. To właśnie współcześni politycy europejscy, którzy mienią się holenderskimi lub niemieckimi chrześcijańskimi demokratami, są odpowiedzialni za inwazję antychrześcijańskich ideologii związanych z wokeizmem, LGBT czy wręcz quasi-komunistycznymi pomysłami dzisiejszego kierownictwa Unii Europejskiej. Bycie katolikiem to konsekwencja w upartym twierdzeniu, że wolność jest jedynie wspaniałym narzędziem do realizowania wartości nadrzędnych wynikających z Dekalogu. To właśnie Dziesięć przykazań stanowi cel. Katolik jest po to, aby realizować – sensem swojego życia – rozwój dobra w świecie. Dopiero przy takim pojmowaniu sensu pojawia się całkiem realny wymiar pojęcia „dobro wspólne”. Człowiek działa we wspólnocie, buduje wspólnotę, troszczy się o jej wysublimowany etycznie kształt.
Kiedyś uznaliby Państwo moje rozumowanie za świętoszkowate banały, teraz jednak musimy zdać sobie sprawę z tego, że albo powrócimy do źródeł i zaczniemy porządkować rzeczywistość, albo zostaniemy porwani przez wzbierającą rzekę propagandowego bezsensu i doraźnych kompromisów, które sprawiają, że bezradnie stajemy, zdając sobie sprawę z faktu, iż zatraciliśmy kierunek i sens. I na koniec uwaga: dla liberała człowiek jest jedynie nieco bardziej inteligentnym tworem niż zwierzęta, nie ma więc specjalnego zakazu stawiania wszystkich żyjących bytów na jednej płaszczyźnie. Dla rasowego konserwatysty człowiek jest najważniejszym bytem na ziemi – ponosi za nią odpowiedzialność, ale też czyni ją sobie poddaną w dziełach. Najprościej mówiąc, tajemnica kryje się w kryteriach wyborów dokonywanych codziennie, w kryteriach stawianych sobie celów i w wyborze metod ich realizacji.