Około godziny jazdy samochodem na południe od Lwowa, nad rzeczką Gniłą Lipą, leży niewielka miejscowość Lipówka. Przed II wojną światową nazywała się ona Firlejów, a w miejscowym kościele katolickim można było przeczytać fragment starej inskrypcji nagrobnej z 1763 r.:
Ksiądz Benedykt zwan Chmielowski/ Grzeszny pasterz firlejowski (...)/ Kary godzien a nie kronik/ Garść dziś prochu nie kanonik/ Ten wszech prosi was o modły/ By go grzechy tam nie bodły.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Tekst tego oryginalnego epitafium odnosił się do miejscowego, wieloletniego proboszcza, który w pierwszej połowie XVIII wieku mieszkał tutaj niemal przez całe swoje życie, mimo że był także dziekanem w pobliskim Rohatynie, a pod koniec życia nawet kanonikiem katedry w Kijowie. Wykształcony w jezuickich szkołach w ciągu całego życia starał się pogłębiać swoją wiedzę, co nie było powszechne w jego czasach, a także – co jeszcze rzadsze – chciał się tą wiedzą dzielić. Napisał kilka książek religijnych, opracował herbarz, ale najbardziej zasłynął jako autor książki, którą śmiało można nazwać pierwszą polską encyklopedią.
Nowe Ateny...
Reklama
Ksiądz Benedykt Chmielowski zdecydował się wydać swoje najważniejsze dzieło pod długim barokowym tytułem: Nowe Ateny Albo Akademia Wszelkiey Scyencyi Pełna, Na Rozne Tytuły, iák ná Classes Podzielona, Mądrym dla Memoryału, Idiotom dla Náuki, Politykom dla práktyki, Melancholikom dla rozrywki Erigowana... Miało ono obejmować całą dostępną wówczas wiedzę, skrzętnie przepisaną ze źródeł uznawanych powszechnie za wiarygodne. Autor tego nie ukrywa: „kilkaset autorów od deszczki do deszczki przeczytawszy, tu i ówdzie pożyczając, to skupując, na ich fundamencie te Nowe dla Ciebie Czytelniku wystawiłem Ateny”. Tłumaczy się przy tym: „choćbym na jaką zasłużył cenzurę, powinienem być usprawiedliwiony, bo nie wśród kolegiów doktorskich, nie w stolicy świata, nie w aleksandryjskiej, carogrodzkiej, watykańskiej siedzę bibliotece, ale w domu moim, w lesie firlejowskim, jak w beczce Diogenes, gdzie jak jedwabniczek pracuję w ukryciu”.
Mimo tych ograniczeń Nowe Ateny... rozrosły się do czterech tomów po 800 stron każdy. Jest tu wszystko: opowieść o początku świata, religia, historia, podstawy fizyki, astronomii i astrologii, bardzo rozbudowany rozdział geograficzny, który mógłby pełnić funkcję przewodnika od Krakowa po Japonię, matematyka, botanika, zoologia, opisanie ustroju politycznego Rzeczypospolitej, jak również praktyczne rady z prowadzenia gospodarstwa i leczenia popularnych chorób. A wszystko to napisane ozdobnym, barokowym stylem, czasem wierszem, z zabawnymi tytułami i dużym poczuciem humoru. Ksiądz Chmielowski jest typowym przedstawicielem swej epoki, nie brak więc w jego dziele opisów magii i czarów, receptur alchemicznych, opisów baśniowych stworów zamieszkujących świat. Dowiemy się więc o ludziach z północy bez głów albo z tak wielkimi uszami, że przykrywają się nimi zamiast kołdry, o bazyliszkach i smokach, które „zabić trudno, ale próbować trzeba”, o tym, co robią jogini, żeby fruwać w powietrzu, i dlaczego Kopernik się myli, twierdząc, że Ziemia się obraca wokół własnej osi, co można sprawdzić eksperymentalnie.
Reklama
A przy tym w Nowych Atenach... można znaleźć wiele trafnych uwag, choćby o różnych narodach. O Brytyjczykach ks. Chmielowski pisze np.: „w obyczajach poważni, urody pięknej (...). Cudzoziemców nie bardzo cierpiący (...). Na morzu główni pływacze i Rozbójnicy, (...) więcej mięsa niż chleba jedzą”. Albo o „moskiewskiej nacji”: „Słowa nie dotrzymujący, do pijaństwa skłonni, ukarani dziękują, nie mszczą się. (...) Przez częste knutowanie, łba toporem ucinanie, batożkami bicie, ślepe posłuszeństwo lepsze u nich niż bycie ofiarą. (...) Jeśli zwycięska posłuży im fortuna, są okrutni tyrani, takież ich są serca i umysły i na te narody, które pod ich jarzmem jęczą. W zawieraniu sojuszów, traktatów, pokoju są bardzo zdradliwi, nieszczerzy, niestateczni. Chytre zdradziectwo to u nich roztropność, duma za grzeczność, podściwość”.
Z kogo się śmiejecie?
Nowe Ateny... zdobyły w czasach saskich ogromną popularność wśród szlachty i były obecne w domowej bibliotece niemal w każdym dworze. Czytano je głośno wieczorami, czasem dopisywano drobne komentarze na marginesach. Wkrótce jednak epoka oświecenia i coraz bardziej modny, bezkrytyczny kult rozumu spowodowały, że dzieło ks. Chmielowskiego zaczęto postrzegać jako zacofane, godne pogardy i zapomnienia. Dla jego ośmieszenia chętnie cytowano zdanie: „Koń, jaki jest, każdy widzi”, które jakoby miało być wszystkim, co autor miał do powiedzenia o tym zwierzęciu. Tymczasem jego opis zajmuje półtorej strony pierwszego tomu, co świadczy o tym, że krytycy nie zbrukali się czytaniem wyszydzanej książki. Została ona skompromitowana, a sam autor – zapomniany. Na długi czas przestał praktycznie istnieć, przypominano sobie o nim jedynie wtedy, gdy któryś z historyków lub literaturoznawców XIX i XX wieku chciał dać przykład wstecznictwa i ciemnoty czasów saskich.
Encyklopedia ks. Benedykta Chmielowskiego, rzeczywiście, nie posunęła nauki do przodu. Jej autor pewnie nie zostałby zaproszony na słynne królewskie obiady czwartkowe – nie pasowałby do tamtego towarzystwa. Nie dorównywał intelektem i tym bardziej wykształceniem autorom Wielkiej encyklopedii francuskiej wydanej kilka lat później. Tym bardziej trzeba podziwiać dzieło, które napisał sam, bez żadnej pomocy, korzystając z takich źródeł, do jakich miał dostęp. Przedstawia ono stan nauki i wiedzy w okresie, w którym powstało, wyraża ducha swej epoki. Świetnie ukazuje mentalność i sposób myślenia ludzi z tamtych czasów, ich zainteresowania, pragnienie poznania świata i zamiłowanie do rzeczy dziwnych, osobliwych, magicznych.
Człowiek żyjący w XXI wieku, wszechstronnie wykształcony, otoczony ze wszystkich stron najnowocześniejszymi technologiami, dla którego dostęp do wiedzy oznacza sięgnięcie do kieszeni po smartfona, w niczym nie jest lepszy od autora Nowych Aten... Co ciekawe, wydaje się nawet, że łatwiej ulega wszelkim manipulacjom i gotów jest uwierzyć we wszelkiego rodzaju teorie spiskowe i banialuki publikowane w internecie. Być może powodami tego są przesyt nauką i coraz bardziej dominująca tęsknota za sferą duchową, której współczesny świat nie wypełnia. Faktem jest, że te wspaniałe, oświeceniowe, naukowe encyklopedie szybko stały się przestarzałe – dziś po nie nikt nie sięga. A Nowe Ateny... zyskują coraz to nowych czytelników, zafascynowanych osobowością ks. Chmielowskiego, jego talentem literackim i osobliwościami, które opisuje.