Reklama

Niedziela Podlaska

Życie jest najważniejsze

Ze starszym aspirantem Ludwikiem Tyszką z jednostki ratowniczogaśniczej nr 15 w Warszawie, który brał udział w akcji ratunkowej po trzęsieniu ziemi w Turcji rozmawia ks. Marcin Gołębiewski.

Niedziela podlaska 13/2023, str. IV

[ TEMATY ]

pomoc

Turcja

trzęsienie ziemi

Archiwum Ludwika Tyszki

W miasteczku Besni zniszczeniu uległo 25 bloków mieszkalnych

W miasteczku Besni zniszczeniu uległo 25 bloków mieszkalnych

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. Marcin Gołębiewski: Jak to się stało, że należysz do grupy ratowników, którzy spieszą z pomocą poszkodowanym w wyniku różnorodnych tragicznych wydarzeń?

St. asp. Ludwik Tyszka: Jestem strażakiem od 2007 r. Fakt, że trafiłem do jednostki, gdzie jest grupa poszukiwawczo-ratownicza, to zupełny przypadek. W czasie, kiedy do niej wstępowałem, jednostka ta znajdowała się po wschodniej stronie Warszawy. Kadry dopasowywały pracowników biorąc pod uwagę łatwy dojazd do jednostki, a ja spełniałem to kryterium. W tamtym czasie nie wiedziałem o tej pracy nic, poza tym, że są psy i że Straż Pożarna jeździ czerwonymi samochodami. Trzeba zaznaczyć, że obecność w takiej grupie nie jest obowiązkowa. Co roku podpisujemy deklarację o dobrowolnym wyjeździe na misję za granicę, gdyby powstała taka potrzeba.

W jaki sposób zorganizowana jest praca zespołów ratowniczych?

Ciężka grupa poszukiwawczo-ratownicza Husar Poland jest formowana z 4 grup. W przypadku pomocy w Turcji byli to strażacy z Gdańska, Łodzi, Nowego Sącza i Warszawy. Są to grupy robocze, które pracują w danej strefie w ten sposób, że od momentu dotarcia na miejsce akcji dwie grupy wchodzą bezpośrednio do działań, a kolejne dwie tworzą obozowisko. Po jego zbudowaniu mają czas wolny. Po 8 godzinach pracy pierwszych dwóch grup następuje zmiana. Te, które budowały obozowisko, jadą do działań. Tak pracujemy ciągle przez maksymalnie 14 dni. Przez ten okres grupa jest samowystarczalna. Nie potrzebuje nic od władz lokalnych.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Opowiedz o tej konkretnej akcji ratunkowej w Turcji.

W poniedziałek, 6 lutego o 6 rano, otrzymałem telefon z informacją o trzęsieniu ziemi. Zapytano, czy wyrażam zgodę na wyjazd. Potwierdziłem swój udział w akcji. Po 15 min. dotarła do mnie wiadomość, że zapadła decyzja o wyjeździe do Turcji. Mniej więcej do godz. 12 trwało pakowanie potrzebnego sprzętu. Należy tu zaznaczyć, że połowa sprzętu, który zabieramy na misję znajduje się w Warszawie, a druga połowa w Nowym Sączu. Grupa warszawska, oprócz tego, że sama musi przygotować się do wyjazdu, to do jej obowiązków należy spakowanie sprzętu, przetransportowanie go na lotnisko i załadowanie na samolot. To wszystko jest bardzo skomplikowane, ponieważ należy spełnić wymogi transportu lotniczego.

Reklama

Lot rozpoczęliśmy o godz. 21 i po niespełna trzech godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w Gaziantep w Turcji, skąd mieliśmy jeszcze do przejechania ok. 150 km transportem kołowym.

Na samym lotnisku nie było jeszcze widać zniszczeń, ponieważ jest usytuowane z dala od miasta. Natomiast w trakcie podróży na miejsce działań dało się poznać, że jest to obszar objęty trzęsieniem ziemi. Nie był to dla mnie obcy widok, ponieważ w 2015 r. byłem na takiej misji w Nepalu więc wiedziałem, czego się spodziewać.

Okazało się, że w trakcie dojazdu do epicentrum trzęsienia ziemi, w miasteczku Besni, miejscowa ludność wyszła na drogę i zatrzymała nas żądając od nas pomocy. Po godzinie rozmów dowództwo podjęło decyzję, że zostajemy. Jak się później okazało, była to dobra decyzja, ponieważ udało się nam uratować 12 osób. Do miasteczka, w którym się zatrzymaliśmy, po 3 dniach dojechała grupa z Bułgarii. To były jedyne grupy działające na tym terenie. Inni ratownicy udali się do epicentrum, gdzie były bardzo duże zniszczenia. Jednakże decyzja o naszym pozostaniu w Besni była właściwa, ponieważ udało się uratować wspomniane wcześniej 12 osób.

Jaką sytuację zastaliście w Besni?

Ze wstępnych ustaleń służb lokalnych i naszych okazało się, że całkowitemu zniszczeniu uległo 25 bloków mieszkalnych. Były to budynki 5-7 piętrowe. Zastany widok można sobie wyobrazić w ten sposób, że 7-piętrowy blok złożył się jak przekładaniec do wysokości 10 metrów. Zatem 4 piętro znajdowało się na wysokości głowy. Szczęście w nieszczęściu było takie, że budynki były zaprojektowanie w ten sposób, że po zawaleniu tworzyły się nisze do 50 cm wysokości. Ostatnie osoby żywe, jakie uratowaliśmy, wydobyliśmy z przestrzeni ok. 30 cm. Ciężko było się przez nie przecisnąć. W jednym przypadku to się udało. Po 18-godzinnej akcji wydobyliśmy żywą kobietę w wieku ok. 50 lat. Była uwięziona razem z mężem, który niestety nie przeżył tej tragedii.

Reklama

Mieliśmy zatem do przeszukania około 25 obiektów. W pierwszej dobie naszego działania otrzymaliśmy informację, że praktycznie z każdego zawalonego budynku dobiegają głosy osób wołających o pomoc. Po 2-3 godzinach akcji nasze dowództwo podjęło decyzję, że odstępujemy od zasady działania rotacyjnego i do działań ratowniczych rzucamy wszystkie siły i środki. Cztery grupy przez pierwszą dobę działały jednocześnie. Zrozumiałym jest to, że nie mogliśmy tak działać bez przerwy, bo każdy ma swoją wytrzymałość i nie dałby rady pracować non stop.

Po pierwszej dobie działań wróciliśmy do rotacyjnego systemu pracy. Jak się okazało, to też była dobra decyzja, ponieważ w pierwszej dobie wyciągnęliśmy najwięcej osób. Kolejnej doby ta liczba była już mniejsza. Ostatnią żywą osobę wydobyliśmy po ok. 110 godzinach od pierwszych wstrząsów ziemi. Po tym czasie, zgodnie z decyzją lokalnych władz, zakończyła się akcja ratownicza, a rozpoczęła się akcja humanitarna.

Strażak czy ratownik kojarzy się z osobą silną, twardą, odważną. Jednak ci twardzi mężczyźni potrafią też uronić łzę wzruszenia. Może masz takie wyjątkowe wspomnienie z akcji ratunkowej w Turcji, które Cię szczególnie poruszyło?

Dla mnie najbardziej wzruszający moment, to była praca przy wydobyciu czteroosobowej rodziny. Mieliśmy z nią kontakt poprzez nawoływanie na gruzach. Tłumacz, który się z nimi porozumiewał, nakreślił nam sytuację, że jest to czteroosobowa rodzina w tym dwójka dzieci w wieku 8 i 12 lat. Wiedzieliśmy przed przystąpieniem do tej akcji, kogo ratujemy. Dotarliśmy do nich po 4 -5 godzinach pracy. Pamiętam, że jako pierwsze wydobyliśmy dziecko. Był to chłopiec. Potem była matka, następnie córka i ojciec. Kiedy ojciec uświadomił sobie, że jego rodzina została uratowana, rozpłakał się, będąc jeszcze pod gruzami. Pamiętam ten moment, ponieważ zacząłem go pocieszać. Jednak bariera językowa nie pozwoliła mi tego uczynić tak, jakbym tego chciał. Swoje wsparcie wyraziłem, poklepując go po ramieniu. Dużo to dla niego znaczyło. Uszanowaliśmy też jego godność, ponieważ był prawie nagi. Okryliśmy go kocem. Wiedzieliśmy, że ze względów kulturowych będzie to dla niego duży kłopot, gdy w takim stanie go wydobędziemy. Odstąpiliśmy trochę od zasad ratownictwa, ponieważ w takich przypadkach najważniejsze jest jak najszybsze wydobycie poszkodowanych. Jednak zdecydowaliśmy się poświęcić tę minutę, żeby zrobić to w taki sposób, w jaki sami byśmy tego chcieli.

Reklama

W sumie grupa polska uratowała 12 osób. Bogu dzięki, że Ci ludzie przy naszej pomocy wyszli spod gruzów i mogą się cieszyć życiem.

Jak Ciebie osobiście zmieniły takie wyprawy do Nepalu i Turcji? Czy inaczej patrzysz na wartości, na życie?

Z pewnością są to doświadczenia, które wiele wnoszą i kształtują spojrzenie na świat, to kim jesteśmy i ile znaczymy. Okazuje się, że w jednej chwili, możemy stracić wszystko – dosłownie wszystko, bo nawet życie. Takim elementem, który jest zapłatą za to, że narażamy swoje życie, jest po prostu ratowanie tego życia i tak, jak powiedział nasz komendant główny: uratować czyjeś życie, to tak, jakby uratować cały świat. Nie wiem, co to znaczy uratować cały świat, bo nie mam takich możliwości i pewnie nigdy miał nie będę, ale wiem, co to znaczy uratować ludzkie życie. Jeżeli to samo oznacza jedno i drugie, to muszę powiedzieć, że jestem spełnionym człowiekiem, strażakiem i więcej w mojej pracy zrobić nie mogę. To jest też osobista satysfakcja, że wieloletnie szkolenia i wieloletnia praca przyczyniła się do uratowania tych ludzi.

Z pewnością traumatycznym przeżyciem jest to, kiedy widzi się ogrom zniszczeń. Z każdym spojrzeniem dostrzegasz tragedię ludzką. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że nasze życie jest bardzo kruche. W wielu przypadkach nie mamy wpływu na to, co się z nami stanie.

2023-03-21 06:52

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wyścig o ludzkie życie

Niedziela łódzka 11/2023, str. I

[ TEMATY ]

trzęsienie ziemi

Archiwum prywatne Bartosza Majchrzaka

Jesteśmy dumni, że udało nam się uratować 12 osób, w tym 3 dzieci – podkreśla łódzki strażak

Jesteśmy dumni, że udało nam się uratować 12 osób, w tym 3 dzieci – podkreśla łódzki strażak

Trud pracy jest wielki, ale i wielka jest satysfakcja z odnalezionego żywego człowieka – mówi mł. bryg. Bartosz Majchrzak.

Ks. Paweł Gabara: Jest Pan jednym ze 76 strażaków grupy HUSAR, która na początku lutego była w Turcji, gdzie doszło do trzęsienia ziemi. Proszę nam powiedzieć coś więcej o działalności grupy ratowniczej?

Bryg. Bartosz Majchrzak: Miałem zaszczyt być w gronie strażaków, którzy polecieli do Turcji, by po trzęsieniu ziemi ratować ludzi. Grupa HUSAR stworzona jest z specjalistycznych grup poszukiwawczo-ratowniczych ulokowanych w Poznaniu, Łodzi, Gdańsku, Warszawie, Wałbrzychu, Krakowie, Nowym Sączu i Jastrzębiu Zdroju. Tworzymy zespół, który przeszedł specjalistyczne szkolenia i zazwyczaj uczestniczy w akcjach ratowniczych, które odbywają się w skrajnie trudnych warunkach, również poza granicami naszego kraju.

CZYTAJ DALEJ

Bp Andrzej Przybylski: co jest warunkiem wszczepienia nas w Kościół?

2024-04-26 13:12

[ TEMATY ]

rozważania

bp Andrzej Przybylski

Karol Porwich/Niedziela

Każda niedziela, każda niedzielna Eucharystia niesie ze sobą przygotowany przez Kościół do rozważań fragment Pisma Świętego – odpowiednio dobrane czytania ze Starego i Nowego Testamentu. Teksty czytań na kolejne niedziele w rozmowie z Aleksandrą Mieczyńską rozważa bp Andrzej Przybylski.

28 Kwietnia 2024 r., piąta niedziela wielkanocna, rok B

CZYTAJ DALEJ

Gniezno: abp Antonio Guido Filipazzi przekazał krzyże misyjne misjonarzom

2024-04-28 13:19

[ TEMATY ]

misje

PAP/Paweł Jaskółka

Czternastu misjonarzy - 12 księży, siostra zakonna i osoba świecka - otrzymało dziś w Gnieźnie z rąk nuncjusza apostolskiego w Polsce abp. Antonio Guido Filipazzi krzyże misyjne. „Przyjmując krzyż pamiętajcie, że nie jesteście pracownikami organizacji pozarządowej, ale podobnie jak św. Wojciech, niesiecie Ewangelię Chrystusa, Kościół Chrystusa i samego Chrystusa” - mówił nuncjusz.

Życzeniami dla posłanych misjonarzy nuncjusz apostolski w Polsce uczynił słowa papieża Franciszka, którymi rozpoczął on swój pontyfikat: „Chciałbym, abyśmy wszyscy mieli odwagę wędrować w obecności Pana, z krzyżem Pana; budować Kościół na krwi Pana, która została przelana na krzyżu, i wyznawać jedną chwałę Chrystusa ukrzyżowanego, a tym samym Kościół będzie postępować naprzód”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję