Z nieśmiałym zawstydzeniem przyznaję, że coraz trudniej znoszę połajanki z ambony, gdy ksiądz wylewa swoje żale na niewiernych wiernych, którzy nie chodzą do kościoła. A wysłuchać tego muszą ci, co do niego już przyszli i pewnie chcieliby usłyszeć raczej coś, co pomoże im lepiej słuchać.
Niedawno wspomniałam o rekolekcjach. Ale jeśli ktoś ma wiele lat, przeszedł już w życiu określoną drogę i zaliczył wiele rekolekcji, to doprawdy trudno go zaskoczyć. A jednak! W jedną z pierwszych niedziel Wielkiego Postu uczestniczyłam w chrzcie św. w podgrójeckiej wsi i w ową niedzielę akurat w tamtejszej parafii zaczęły się rekolekcje. Prowadził je młody ksiądz z Warszawy. Ponieważ potrafił dopasować się do okoliczności, z uwagi na chrzest, który zabrał trochę czasu z nabożeństwa, nie głosił zbyt długiej nauki. Ale ja do dziś jeszcze powracam do tamtego kazania. Otóż ksiądz zaczął od zapytania dotyczącego przyrzeczeń wielkopostnych – kto już takie poczynił i co dalej. Na pytanie: kto już coś postanowił, zaledwie kilka osób uniosło ręce. Na drugie pytanie: kto jeszcze nic nie wymyślił, naturalnie, uniósł się las rąk. Moja też... Na usprawiedliwienie powiem, że był to dopiero początek Wielkiego Postu...
A potem to już ruszyła u mnie jakby lawina. Oczywiście, lawina moich myśli. Bo jakże to? Podejmujemy te nasze, pożal się Boże, wielkopostne umartwienia – jakieś ograniczenia w jedzeniu słodyczy, korzystaniu z internetu, może nawet jakieś postne dni zbawienne dla naszej tuszy, czasem staramy się o jakiś dobry uczynek czy powstrzymanie się od przeklinania – a co jest z drugiej strony? Ano, z drugiej strony są męka Pana Jezusa, krew i biczowanie, ciężar krzyża, pot i łzy, a to wszystko za nas... Za te absurdalne cukierki i idiotyczny internet...
Pomóż w rozwoju naszego portalu