Reklama

Polska historia NATO

Niedziela Ogólnopolska 14/2019, str. 38-39

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Rozmawiamy w dniu 20. rocznicy obecności Polski w NATO; 12 marca 1999 r. ministrowie spraw zagranicznych Czech, Węgier oraz Polski podpisali dokumenty akcesyjne Paktu Północnoatlantyckiego. Pan Profesor miał swój udział w doprowadzeniu do tego historycznego wydarzenia. Jak Pan wspomina atmosferę polityczną tamtych lat?

PROF. ROMUALD SZEREMIETIEW: – Kiedy dziś zastanawiamy się nad drogą Polski do NATO, to często słyszymy z ust osób znanych ze świata polskiej polityki, a nawet od ludzi uznawanych za ekspertów obronności, że członkostwo Polski w Sojuszu jest zdarzeniem, którego nikt nie mógł przewidzieć. Tak jak ponoć nikt nie przewidywał, że rozpadnie się Związek Sowiecki.

– Pan do tego zdumionego grona nigdy się nie zaliczał?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Nie tylko ja. Należałem do niewielkiej, ale przecież obecnej w Polsce grupy osób, które właściwie rozpoznawały nadchodzący upadek komunizmu i rosnącą szansę wyzwolenia Polski. Stąd w 1979 r. wraz z grupą przyjaciół zakładałem Konfederację Polski Niepodległej – antykomunistyczną partię dążącą do odzyskania przez Polskę niepodległości. Tak też było, gdy w roku 1985 stworzyliśmy konspiracyjną Polską Partię Niepodległościową, a w jej programie zawarliśmy wizję przyszłej niepodległej Polski, przedstawiającą m.in. obecność Polski w NATO. Dobrze pamiętam, jak to zostało przyjęte w kręgach ówczesnej opozycji, nazwanej przez szefa bezpieki Kiszczaka „konstruktywną”. Uważano, że program PPN to rojenia oderwane od rzeczywistości, jakieś polityczne science fiction bez szans na realizację. Śmiano się ze mnie, gdy mówiłem o prawdopodobieństwie bliskiego zjednoczenia Niemiec... Tak więc należałem do grona tych, którzy przewidzieli to, czego podobno przewidzieć nie można było.

– Na początku lat 90. sceptyków, a nawet zdeklarowanych przeciwników ewentualnego uczestnictwa Polski w NATO nadal nie brakowało?

– Było ich rzeczywiście sporo. Ukazywały się artykuły, w których np. dowodzono, że wojska rosyjskie powinny zostać w Polsce, bowiem chronią nam granice na Odrze i Nysie. Pojawił się nawet zamiar tworzenia jakiegoś NATO bis. Nie tylko ludzie związani z dawnym reżimem nie wyobrażali sobie funkcjonowania Polski bez Rosji, ale i ich oponenci też nie zakładali, że Rzeczpospolita może być w innym układzie geopolitycznym, niż była „Polska Ludowa”. Dopiero w 1997 r. – zostałem wtedy sekretarzem stanu w MON w rządzie AWS – rozpoczęły się konkretne przygotowania do uzyskania członkostwa w NATO.

Reklama

– Były trudności?

– Było ich wiele, ale i polska determinacja była wtedy ogromna. Kiedy w marcu 1999 r. w składzie delegacji rządowej znalazłem się w Brukseli i widziałem naszych żołnierzy wciągających polską flagę na maszt przed kwaterą główną NATO, to czułem wielką dumę i wielką satysfakcję, że nie tylko programowo, ale także w bardzo konkretny sposób mogłem się do tego przyczynić. No i świadomość, że faktem staje się wizja PPN z lat 80., która wtedy została wyśmiana, także przez tych, którzy teraz stali obok mnie i też byli dumni...

– Jakie było NATO w 1999 r.?

– Znalazło się w momencie wielkich geopolitycznych przemian, kierownictwo NATO nie wiedziało, czym powinien być Sojusz Północnoatlantycki. Powstał on w 1949 r., aby zagwarantować bezpieczeństwo państwom demokratycznym obawiającym się sowieckiej agresji. Zachodnia Europa schowała się wtedy pod parasolem amerykańskiej potęgi; Stany Zjednoczone przyjęły rolę gwaranta jej bezpieczeństwa. Gdy Stany Zjednoczone i NATO wygrały zimną wojnę, a Rosja sowiecka się rozpadła, pojawiło się pytanie, jak teraz zdefiniować wroga, skoro ZSRR już nie ma. A po stronie Zachodu pojawiła się nadzieja, że uda się ułożyć dobre relacje z Federacją Rosyjską, że będzie ona konstruktywnym elementem nowego ładu międzynarodowego; Amerykanom chodziło o to, aby Rosja stała się jednym z normalnych państw w strefie bezpieczeństwa międzynarodowego stworzonej przez NATO.

– I były wtedy realne szanse, by tak się stało?

– Żadnych. Rosja za rządów Borysa Jelcyna była w stanie głębokiego kryzysu, przechodziła okres kolejnej tzw. wielkiej smuty, więc Kremlowi nie w głowie była agresywność. Ale pod rządami prezydenta Putina kryzys opanowano i Rosja wróciła w dawne imperialne koleiny – nie zamierzała być takim państwem, jak to wyobrażał sobie Zachód. Mimo to politycy wielu państw zachodnich nie wyzbyli się złudzeń, że jednak z Rosją uda się dojść do ładu. NATO ustanowiło nawet specjalny rodzaj relacji z Moskwą – powstała Rada Rosja-NATO i Rosja została włączona do programu „Partnership for Peace” (Partnerstwo dla Pokoju), który był uważany za „przedsionek” do członkostwa w NATO. Były więc duże, lecz nierealne nadzieje, ale też obawa, czy Sojusz w ogóle przetrwa.

– W pozimnowojennym świecie mógł się on po prostu rozpaść?

– Tak, wystarczyłoby, żeby państwa członkowskie stwierdziły, że skoro nie ma sowieckiego zagrożenia, to Sojusz jest niepotrzebny – takie głosy wówczas pojawiały się, nawet w USA.

– Dlaczego zatem NATO się nie rozpadło?

– Dlatego, że pojawił się międzynarodowy terroryzm i ekspansjonizm świata islamu. Na początku lat 90. ukazała się praca amerykańskiego politologa Samuela Huntingtona „Zderzenie cywilizacji”, która pokazywała to zagrożenie, a która odegrała istotną rolę w kształtowaniu poglądów elit Zachodu – stała się niejako intelektualną podstawą do zdefiniowania na nowo roli NATO. Okazało się, że sojusz militarny państw zachodnich jednak będzie miał co robić. Zaczęto angażować się w różnego rodzaju misje zbrojne – na Bliskim Wschodzie, w Afganistanie (w następstwie terrorystycznego ataku na WTC w Nowym Jorku). Polska, będąca już członkiem NATO, również podejmowała zadania w ramach walki z międzynarodowym terroryzmem.

– I polska armia wprost zaczęła się specjalizować w działaniach misyjnych, lekceważąc możliwość zagrożenia i obrony własnego terytorium?

– W polskich strategiach tamtego czasu wyraźnie stwierdzono, że nie ma zagrożenia wojną w Europie. Był wprawdzie konflikt zbrojny na terenie rozpadającej się Jugosławii, ale miał on ograniczony, lokalny charakter, a po pewnym czasie powstały tam odrębne państwa narodowe i zagrożenie zniknęło. Sądzono, że Sojusz Północnoatlantycki w ustabilizowanej i pokojowej Europie nie będzie musiał strzec jej bezpieczeństwa.

– Nic nie wskazywało na to, że musimy bać się Rosji?

– Bać się Rosji to chyba zbyt wiele, ale powinna istnieć świadomość, że Rosja nie będzie lojalnym partnerem Zachodu. Było widoczne, że relacje rosyjsko-zachodnie inaczej wyobrażano sobie na Zachodzie, a inaczej w Moskwie, gdzie z powodu imperialnych pragnień pojawiła się chęć powrotu do polityki ustępstw Zachodu wobec Rosji. Podobnie jak dyktator Stalin w Jałcie dostał od prezydenta USA Roosevelta Europę Środkową, tak prezydent Putin uważał, że powinien dostać od Zachodu te kraje, które niedawno należały do Związku Sowieckiego. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow mówił wyraźnie, że trzeba zorganizować „nową Jałtę”.

– Kiedy było już oczywiste, że odżył stary konflikt rosyjsko-zachodni?

– Wtedy, gdy Władimir Putin w 2007 r. na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium zapowiedział, że Rosja nie zaakceptuje nowego ładu międzynarodowego i ma ambicje, żeby go zmienić. Putin zakwestionował wówczas rolę Stanów Zjednoczonych jako gwaranta uformowanego porządku światowego i mocarstwa decydującego o relacjach międzynarodowych. Moim zdaniem, to wtedy powinno być oczywiste, że konflikt na osi Rosja – Zachód staje się znowu faktem.

– Czy jednak został on wówczas przez wszystkich dostrzeżony?

– Nieliczni politycy Zachodu to dostrzegli, większość nie. Niepokój pojawił się głównie w państwach, które przedtem były w bloku sowieckim i obawiały się, że Rosja znów zechce je sobie podporządkować. I rzeczywiście, wkrótce doszło do wojny na Kaukazie; Rosja w 2008 r. użyła siły zbrojnej przeciwko Gruzji. Miała wówczas miejsce zorganizowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego wyprawa środkowoeuropejskich przywódców do Gruzji, która prawdopodobnie uniemożliwiła Rosji ponowne zajęcie tego kraju. To wtedy w Tbilisi prezydent Kaczyński ostrzegał, że po Gruzji Rosja napadnie na Ukrainę, później będą państwa nadbałtyckie i w końcu także Polska.

– W Polsce zaczęto wówczas już poważnie myśleć o zagrożeniu ze strony Rosji?

– Ówczesny rząd premiera Donalda Tuska oceniał sytuację inaczej niż prezydent Kaczyński. Nadal uważano, że zagrożenia zewnętrzne są mało prawdopodobne. A moim zdaniem, to był już najwyższy czas, by opracować nową strategię obronności i zacząć budować system obrony państwa, który by gwarantował Polsce bezpieczeństwo. Niestety, w kolejnych latach w polskich strategiach wciąż obowiązywało założenie, że wojny nie będzie, a gdyby jednak jakimś cudem do niej doszło, to Polska natychmiast otrzyma pomoc NATO. Przyszedł 2014 r. i Rosja zajęła Krym, nikt już nie powinien był mieć złudzeń.

– Nie przystąpiono jednak do nadrabiania zaległości?

– Niestety, proces tracenia czasu nie skończył się; nie powstała nowa strategia obronności, nie zaczęto budować systemu obrony, który zapewniłby Polsce bezpieczeństwo. Podjęto działania w ramach tego, co było, aby dzięki NATO zyskać jakąś możliwość obrony; pojawił się projekt stworzenia tzw. flanki wschodniej Sojuszu. Ogłoszono też program dozbrojenia armii, który premier Tusk nazwał „Polskie kły”.

– Co kryło się za tą odstraszającą nazwą?

– Wojsko Polskie miało być uzbrojone w środki ofensywne, którymi mogłoby boleśnie uderzać w ewentualnego agresora (np. rakiety zdolne niszczyć cele na terenie Rosji). Za pomocą takiej groźby zamierzano powstrzymywać agresora, „Polskie kły” miały napastnika odstraszyć. Gdy po wyborach w 2015 r. w miejsce koalicji PO-PSL przyszła kierowana przez PiS Zjednoczona Prawica, minister obrony Antoni Macierewicz deklarował, że zbuduje armię zdolną obronić nasze granice, ale w praktyce okazało się, iż zamierza cel osiągnąć, realizując program „Polskie kły” – nie przyznając się jednak do tego.

– Ma Pan na myśli kolejne zakupy coraz nowocześniejszego uzbrojenia?

– Tak, bowiem tym nowoczesnym uzbrojeniem są bardzo drogie środki ofensywne, co do których nie wiadomo, na ile sprawdzą się w obronie państwa. Aby zbudować siły zbrojne skuteczne w obronie i odpowiednio do tego je uzbroić, niezbędne jest posłużenie się właściwą strategią obronności, której Polska wciąż nie ma i co gorsza – nie pracuje się nad nią.

– Potrafi Pan wytłumaczyć dlaczego?

– Nie mogę tego zrozumieć. I bardzo się dziwię, bo przecież opracowano rządową Strategię Zrównoważonego Rozwoju (Mateusza Morawieckiego), bez której wszystko, co dzieje się dobrego w gospodarce, nie byłoby możliwe. Dlaczego nie dostrzega się, że strategia jest też niezbędna w przypadku polskiej obronności?

Druga część rozmowy – w następnym numerze „Niedzieli”.

Prof. Romuald Szeremietiew
Specjalista w zakresie obronności (habilitacja „O bezpieczeństwie Polski w XX wieku”), więzień polityczny PRL, poseł na Sejm III kadencji, były wiceminister i p.o. minister obrony narodowej (w rządach Jana Olszewskiego i Jerzego Buzka), wykładowca akademicki.

2019-04-03 10:07

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Apostoł ubogich i cierpiących

Niedziela Ogólnopolska 42/2010, str. 8-9

[ TEMATY ]

święty

pl.wikipedia.org

Św. Stanisław Kazimierczyk

Św. Stanisław Kazimierczyk

W dniu jego narodzin odbywało się w Krakowie przeniesienie relikwii św. Stanisława, biskupa męczennika, i stąd nasz Święty otrzymał imię Stanisław. Wiek XV, w którym przyszedł na świat św. Stanisław Kazimierczyk, to „szczęśliwy wiek Krakowa” - wiek świętych, epoka szczególnego rozkwitu życia duchowego i religijnego. O św. Stanisławie Kazimierczyku sługa Boży Jan Paweł II podczas Mszy św. beatyfikacyjnej 18 kwietnia 1993 r. mówił, że był to „żarliwy czciciel Eucharystii, nauczyciel i obrońca prawdy ewangelicznej, wychowawca, przewodnik na drogach życia duchowego, opiekun ubogich. Pamięć o jego świętości żyje i owocuje do dzisiaj. Tej pamięci lud Krakowa, a zwłaszcza lud Kazimierza, dawał wyraz przez modlitwę u jego relikwii nieprzerwanie aż do naszych czasów”. Od samego początku życie Świętego związane było z parafią i kościołem Bożego Ciała na Kazimierzu, do którego regularnie uczęszczał.

CZYTAJ DALEJ

Wy jesteście przyjaciółmi moimi

2024-04-26 13:42

Niedziela Ogólnopolska 18/2024, str. 22

[ TEMATY ]

homilia

o. Waldemar Pastusiak

Adobe Stock

Trwamy wciąż w radości paschalnej powoli zbliżając się do uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Chcemy otworzyć nasze serca na Jego działanie. Zarówno teksty z Dziejów Apostolskich, jak i cuda czynione przez posługę Apostołów budują nas świadectwem pierwszych chrześcijan. W pochylaniu się nad tajemnicą wiary ważnym, a właściwie najważniejszym wyznacznikiem naszej relacji z Bogiem jest nic innego jak tylko miłość. Ona nadaje żywotność i autentyczność naszej wierze. O niej także przypominają dzisiejsze czytania. Miłość nie tylko odnosi się do naszej relacji z Bogiem, ale promieniuje także na drugiego człowieka. Wśród wielu czynników, którymi próbujemy „mierzyć” czyjąś wiarę, czy chrześcijaństwo, miłość pozostaje jedynym „wskaźnikiem”. Brak miłości do drugiego człowieka oznacza brak znajomości przez nas Boga. Trudne to nasze chrześcijaństwo, kiedy musimy kochać bliźniego swego. „Musimy” determinuje nas tak długo, jak długo pozostajemy w niedojrzałej miłości do Boga. Może pamiętamy słowa wypowiedziane przez kard. Stefana Wyszyńskiego o komunistach: „Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził”. To nic innego jak niezwykła relacja z Bogiem, która pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na drugiego człowieka. W miłości, zarówno tej ludzkiej, jak i tej Bożej, obowiązują zasady; tymi danymi od Boga są, oczywiście, przykazania. Pytanie: czy kochasz Boga?, jest takim samym pytaniem jak to: czy przestrzegasz Bożych przykazań? Jeśli je zachowujesz – trwasz w miłości Boga. W parze z miłością „idzie” radość. Radość, która promieniuje z naszej twarzy, wyraża obecność Boga. Kiedy spotykamy człowieka radosnego, mamy nadzieję, że jego wnętrze jest pełne życzliwości i dobroci. I gdy zapytalibyśmy go, czy radość, uśmiech i miłość to jest chrześcijaństwo, to w odpowiedzi usłyszelibyśmy: tak. Pełna życzliwości miłość w codziennej relacji z ludźmi jest uobecnianiem samego Boga. Ostatecznym dopełnieniem Dekalogu jest nasza wzajemna miłość. Wiemy o tym, bo kiedy przygotowywaliśmy się do I Komunii św., uczyliśmy się przykazania miłości. Może nawet katecheta powiedział, że choćbyśmy o wszystkim zapomnieli, zawsze ma pozostać miłość – ta do Boga i ta do drugiego człowieka. Przypomniał o tym również św. Paweł Apostoł w Liście do Koryntian: „Trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość, z nich zaś największa jest miłość”(por. 13, 13).

CZYTAJ DALEJ

19 maja odbędzie się 5. Ogólnopolska Pielgrzymka Kobiet na Jasną Górę

2024-05-05 11:08

Episkopat Flickr

Pod hasłem „Pójdę ufna za Tobą” 19 maja odbędzie się 5. Ogólnopolska Pielgrzymka Kobiet na Jasną Górę. W ubiegłych latach pielgrzymka gromadziła w Częstochowie około 2,5 tys. kobiet z całej Polski.

Spotkanie na Jasnej Górze rozpocznie się o godz. 12 modlitwą Anioł Pański - poinformowało w niedzielę biuro prasowe Konferencji Episkopatu Polski.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję