Staram się czytać regularnie „Il Foglio”, bo to jedna z najbardziej prestiżowych gazet we Włoszech. Założył ją w 1996 r. Giuliano Ferrara, błyskotliwy dziennikarz o wielkiej kulturze i wspaniałym piórze, człowiek o bujnej przeszłości – syn komunisty, który w młodości działał w partii komunistycznej, później w partii socjalistycznej, a następnie związał się z liberalną partią Silvia Berlusconiego (był ministrem w jego rządzie i posłem w Parlamencie Europejskim). Cenię go za jego uczciwość intelektualną, która pozwala mu analizować naszą rzeczywistość bez uprzedzeń. I to właśnie jego uczciwość intelektualna sprawiła, że stał się zdecydowanym przeciwnikiem aborcji, jest admiratorem nauczania Benedykta XVI i broni tradycyjnych wartości chrześcijaństwa jako niezbędnego elementu społecznej spójności w liberalnej i demokratycznej cywilizacji zachodniej. Chociaż w 2015 r. Ferrara przekazał dyrekcję „Il Foglio” Claudiowi Cerasie, w dalszym ciągu pisze do gazety, którą założył.
Reklama
Wszystko to sprawiło, że z wielkim zainteresowaniem przeczytałem numer „Il Foglio” z 28 lutego 2019 r., w którym Ferrara i jego redakcyjni koledzy skomentowali i przeanalizowali wyrok australijskiego sądu w procesie kard. George’a Pella. Już sam tytuł cyklu artykułów tłumaczy, jak postrzegają całą aferę wokół dawnego arcybiskupa Melbourne i jednego z najbliższych współpracowników Franciszka jako szefa – dziś już byłego – Sekretariatu ds. Gospodarczych Stolicy Apostolskiej: „Przypadek Pella jak «afera Dreyfusa»”, z podtytułem: „Nieistniejący świadkowie, nieprawdopodobna rekonstrukcja faktów, sędziowie podzieleni. Kronika niewiarygodnego procesu”. Dziś nie wszyscy pamiętają „aferę Dreyfusa”, która przeszła do historii jako symbol sfałszowanego procesu i niesprawiedliwego wyroku. Dotyczyła ona procesu i skazania francuskiego kapitana pochodzenia żydowskiego – Alfreda Dreyfusa za rzekomą zdradę na rzecz Niemiec. Dreyfus został aresztowany w 1894 r., a koronnymi dowodami w jego procesie były domniemany list kapitana do ambasady niemieckiej oraz złożone pod przysięgą zeznania świadka. Wyrokiem sądu wojskowego Dreyfus został skazany na dożywotni karny obóz. Gdy po kilku latach odkryto prawdziwego autora listu szpiegowskiego i fakt krzywoprzysięstwa, Dreyfus odzyskał wolność, ale dopiero w 1906 r. doczekał się pełnej rehabilitacji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Absurdalne zarzuty anonimowej „ofiary”
Afera Pella jest w „Il Foglio” analizowana w kilku artykułach. Zarzuty wysuwane przeciwko kardynałowi i pytania, które rodzą się w związku z nimi, zostały przedstawione w tłumaczeniu artykułu opublikowanego w australijskim dzienniku „Sydney Morning Herald”. Andrew Bolt, australijski felietonista w „Herald Sun” – jednej z najbardziej poczytnych gazet Australii, przedstawia swój pogląd na ataki na kardynała w rozmowie z Matteo Matuzzim. Sam Giuliano Ferrara natomiast tłumaczy, dlaczego proces kard. Pella należy uznać za współczesną skandaliczną „aferę Dreyfusa”.
Reklama
Bolt otwarcie deklaruje, że nie wierzy w oskarżenia wysuwane pod adresem kardynała: „Chcą, abyśmy uwierzyli, że Pell w połowie lat dziewięćdziesiątych (dokładnie w grudniu 1996 r. – przyp. W. R.) złapał dwóch chłopców z chóru w zakrystii katedry św. Patryka, gdy pili wino mszalne po Mszy celebrowanej przez samego Pella. Chcą, abyśmy uwierzyli, że Pell zmusił chłopca do seksu oralnego, trzymając drugiego, a następnie wykorzystywał seksualnie obu. Chłopcy rzekomo uciekli z procesji po Mszy, aby włamać się do zakrystii, ale żaden z pozostałych członków chóru, którzy zeznawali, nie zauważył ich, jak to zrobili ani jak później dołączyli do chóru”. Problem w tym, że ks. Charles Portelli, ceremoniarz, i zakrystian Max Potter stwierdzili, iż po Mszy św. Pell „nigdy nie był sam”. Co więcej, kard. Pell zwykł zatrzymywać się na schodach katedry z wiernymi na 10-20 minut. Po swojej pierwszej Mszy św. jako nowy arcybiskup Melbourne Pell spotkał się m.in. z matką jednego z ministrantów. Poza tym w tamtym okresie prywatna zakrystia arcybiskupa była w remoncie, dlatego wszyscy korzystali z ogólnej, która zawsze była otwarta. Pomimo tych wszystkich okoliczności oskarżyciel kardynała – prokurator Mark Gibson uważa, że Pell mógł mieć ok. 5 minut na seksualne wykorzystanie dwóch chłopców. Teza absurdalna, zważywszy na przytoczone powyżej fakty.
Poza tym, według Bolta, „inteligentny i ostrożny człowiek, jakim jest Pell, nigdy nie naraziłby swojej błyskotliwej kariery i dobrego imienia, dokonując tak szalonego aktu w miejscu publicznym”. Gdyby to zrobił, należałoby go umieścić nie w więzieniu, ale w domu wariatów!
Trzeba dodać, że nazwisko oskarżyciela Pella nie jest podawane opinii publicznej; drugi z chłopców, którzy mieli być molestowani, nigdy nie wystąpił z żadnym oskarżeniem, a przed śmiercią – zmarł z powodu przedawkowania narkotyków – wyznał matce, że nic z tego, o co oskarża się kardynała, nigdy się nie zdarzyło.
Kard. Pell – kozioł ofiarny
Reklama
Jest więc rzeczą oczywistą, że uczciwi sędziowie za pierwszym razem stwierdzili, iż na podstawie takich „faktów” nie można skazać Pella. Orzeczenie to nie spodobało się mediom i opinii publicznej, pod których presją we wrześniu 2018 r. rozwiązano komisję sędziów i natychmiast powołano nową, która już w grudniu tego samego roku wydała „poprawny” wyrok skazujący kardynała. Dla Andrew Bolta, który nie jest katolikiem ani nawet chrześcijaninem, sprawa jest jasna: „Kard. George Pell został niesprawiedliwie skazany za seksualne wykorzystywanie dwóch nastolatków”. Uważa on, że kardynał stał się kozłem ofiarnym. Napisał: „Kościół katolicki od wielu lat ma bardzo negatywny wizerunek w większości australijskich mediów, w tym w naszych mediach państwowych, ABC. Pell został zaatakowany już ponad dwadzieścia lat temu, odkąd stał się najbardziej znaczącym i konserwatywnym głosem Kościoła w Australii. Został po raz pierwszy zaatakowany jako arcybiskup Melbourne za swoje konserwatywne przywództwo, gdzie był znany z reform wprowadzonych w szkołach katolickich w stanie Wiktoria. Był również atakowany za ostrzeganie przed przesadnymi tezami osób, które wierzą w globalne ocieplenie”.
Australijski dziennikarz przypomina, że w sądach ława przysięgłych nie może kogoś skazać, jeśli „istnieją jakiekolwiek uzasadnione wątpliwości”. „Uważam za niewiarygodne – dodał – że ludzie nie mogą wątpić w wyrok po poznaniu faktów. Ale nienawiść do Pella jest tak wielka, że trudno im się do tego przyznać”. Analiza afery kard. Pella kończy się gorzkim stwierdzeniem Bolta: „Nie chcemy przyznać, że Kościół jest atakowany nie tylko za nadużycia seksualne, ale także po prostu jako Kościół. Wielu wydaje się czymś, co ogranicza ich zachowania, dlatego chcą, by przestał istnieć. Jest «przytłaczający» i dlatego musi zostać zniszczony”.
Bolt przypomniał, że nie jest to pierwszy atak na kardynała, już wcześniej próbowano go skompromitować. Raz pewien mężczyzna oskarżył Pella, że był przez niego molestowany w jego rodzinnym mieście Ballarat, w kinie, w czasie projekcji filmu. Oskarżyciel podawał datę nadużycia, ale okazało się, że film, podczas którego miał być molestowany, był wyświetlany sześć miesięcy wcześniej. W końcu wycofał oskarżenie. Tak samo postąpił inny mężczyzna, który wymyślił sobie historię o wykorzystaniu go przez Pella w basenie. „Ale tym razem, gdy zarzuty są jeszcze bardziej nieprawdopodobne, kard. Pell został skazany” – stwierdził z rozgoryczeniem australijski dziennikarz.
Kampania antykatolicka pod pretekstem walki z nadużyciami kleru
Reklama
Ferrara w swym artykule zwraca natomiast uwagę, że proces Pella, podobnie jak inne procesy kapłanów, odbywa się „w niesławnym klimacie prześladowczym, naznaczonym agresywną skłonnością ogromnej części światowej opinii publicznej i mediów do obwiniania za wszelką cenę”, w asyście „tłumu krzyczącego w stronę oskarżonego: «gnij w piekle»”, a „media na całym świecie, pod każdą szerokością geograficzną, z bardzo rzadkimi wyjątkami, tworzą chór w antychrześcijańskiej krucjacie”. Dziennikarz dowodzi, że na świecie działają nie tylko „konformistyczni lub bojaźliwi dziennikarze, ale i agresywni moralizatorzy tzw. postępowych kręgów katolickich, którzy z sadystycznym samozadowoleniem patrzą na pogrążanie się w skandalu i wstydzie księcia Kościoła”, i dodaje, iż za ich „groteskowym i fikcyjnym osądem zawsze kryje się insynuacja, że cała «zgnilizna» ma pochodzić od Jana Pawła II i Ratzingera”.
Reklama
Ferrara z dumą podkreśla, że do tego chóru w antychrześcijańskiej krucjacie nigdy nie dołączył jego dziennik: „Przez dwadzieścia lat, praktycznie w samotności (co powinno być podejrzaną okolicznością dla każdego, kto ma wizję liberalną prawa i jego związku z mediami i opinią publiczną), my tutaj, w «Il Foglio», twierdzimy, że trwa okrutna kampania antykatolicka pod płaszczykiem walki z klerykalnym «wilkiem», księdzem oprawcą i biskupem, który go chroni”. Przyjmując postawę bezstronności, gazeta nie musiała „zaprzeczać nadużyciom, które miały miejsce, ale które w znacznym stopniu występowały równolegle z etyczną głuchotą panseksualistycznego świata wobec integralności dzieci, także i przede wszystkim poza kościelnymi murami”. Ferrara pisze: wystarczy, że „rozumiemy mechanizmy tego niezgodnego z prawem, ideologicznego, antychrześcijańskiego i antykatolickiego szantażu stosowanego przez wielkie media, organy sądowe, komisje, komitety działaczy przemawiających w imieniu ofiar i domagających się potężnych odszkodowań”. Celem tych nowych „antydreyfusowców” jest „uderzyć w dwutysiącletnią instytucję, która się zestarzała i jest teraz tragicznie niepewna między swoją tradycją a ziemskim «aggiornamento», ze zniesieniem niektórych jej fundamentów, takich jak celibat, troska o dusze, niezależność kultu i jego administrowanie przez konsekrowane duchowieństwo, sakrament osobistej spowiedzi, wykluczenie kobiet z święceń, moralność seksualna, autorytet w dziedzinie kultury i ludzkości, zaufanie wiernych, hierarchia, począwszy od biskupa Rzymu, papieża”.
Dziennikarz uważa, że w tej nowej sytuacji Kościół katolicki, „nie wiedząc albo nie mogąc zareagować, powierzył się, tak jak w jego naturze, duchowi poddania się przede wszystkim prawom Bożej Opatrzności przez pokutę i modlitwę, a następnie prawom tego świata”. W tym kontekście krytycznie ocenia ostatnie spotkanie biskupów w Watykanie poświęcone wykorzystywaniu nieletnich, uważając, że było to „samobiczowanie” i „padanie Kościoła na kolana przed organem inkwizycyjnym prasy i mediów”.
Mogłoby się wydawać – co Ferrara podkreśla – że to wszystko, co się dzieje teraz z Kościołem i w Kościele, jest sprawą wierzących i ich wiary w Bożą Opatrzność. Ale tak nie jest, ponieważ dla niewierzących, tych, którzy „darzą miłością nawet mgliste poczucie sprawiedliwości, równe prawa i brak uprzedzeń, obiektywną wiedzę o rzeczywistości historycznej”, trwające od dziesięciolecia „machinacje przeciwko takiej wartości, jaką stanowi Kościół katolicki, powinny być bodźcem do zainteresowania się sprawą i jej lepszego poznania, przeciwstawienia się spekulacjom, oddzielenia prawdy od fałszu”. Włoski dziennikarz, prawdziwy liberał, nie chce odwracać głowy w drugą stronę lub przyklaskiwać powszechnemu bezkrytycznemu potępianiu Kościoła, co czynią najgorsi współcześni „antydreyfusowcy”, bo byłaby to czarna plama w historii naszych czasów.
Pell i księża – tak! Dalajlama i mnisi buddyjscy – nie!
Reklama
We włoskim dzienniku obnażono również obłudę fałszywych moralizatorów, którzy oskarżają jedynie Kościół katolicki, a nie widzą nadużyć dokonywanych przez innych. Maurizio Crippa podaje dwa symboliczne przykłady takiego stronniczego podejścia do sprawy nadużyć wobec nieletnich. Pierwszy dotyczy głowy buddyzmu tybetańskiego. Rok temu nikt nie był zgorszony, gdy XIV Dalajlama publicznie przyznał, że wiedział o wykorzystywaniu seksualnym młodzieńców przez mistrzów wiary w klasztorach buddyjskich. Powiedział, że został poinformowany o tych nadużyciach 25 lat temu podczas spotkania w Dharamsali. Ale milczał albo – wskazuje w swoim artykule dziennikarz – „może zastosował wewnętrzne środki, jak zrobiłoby to dawne Święte Oficjum”. W zeszłym roku w Rotterdamie XIV Dalajlama spotkał się z niektórymi z ofiar i powiedział: „Ludzie, którzy dopuszczają się przemocy seksualnej, nie podążają za naukami Buddy, więc teraz, kiedy wszystko zostało upublicznione, będą musieli uporać się ze wstydem”. Wszyscy bili mu brawo za jego „moralną prawość” – i na tym skończyło się widowisko. „Nikt nie widział w tym skandalu, nie było żadnych pełnych oburzenia edytoriali w prasie światowej, a przede wszystkim nikt nie żądał reformy buddyzmu”.
Crippa podaje drugi znaczący przykład – historię Larry’ego Nassara, byłego lekarza narodowej drużyny gimnastyki Stanów Zjednoczonych, którego skazano na karę więzienia za nadużycia seksualne i pornografię dziecięcą. Wśród jego ofiar były młode gwiazdy, nawet mistrzynie olimpijskie, ale afera Nassara nie odbiła się szerokim echem w mediach. Sprawa jest tym bardziej skandaliczna, gdy zdamy sobie sprawę, że – według badań dziennika „Indianapolis Star” – w ciągu ostatnich 20 lat odnotowano co najmniej 368 przypadków wykorzystywania seksualnego nieletnich przez członków (dorosłych) personelu sportowego. Dziennikarz zadaje sobie retoryczne pytanie: Dlaczego nikt nie poprosił trenerów gimnastyki, aby zebrali się na spotkaniu – na czymś w rodzaju synodu – aby wyznać swoje występki?
Na zakończenie Crippa cytuje Thomasa Stearnsa Eliota z „Chórów z «Opoki»”: „Czemu ludzie mieliby kochać Kościół? Czemu mieliby kochać jego prawa? On mówi im o Życiu i o Śmierci, i o wszystkim, o czym chcą zapomnieć. Kościół jest łagodny, gdzie oni chcą być surowi, i surowy, gdzie oni chcą być wyrozumiali. Kościół mówi o złu i o grzechu, i o innych niemiłych faktach”. Dlatego Kościół w dzisiejszych czasach jest „niekochany” i zwalczany, również przez fałszywych moralizatorów. I dziennikarz podkreśla: my w „Il Foglio” „jesteśmy przeciwni temu absurdalnemu polowaniu na czarownice”. Dodałbym – „czarownice” w sutannach.
W starożytności chrześcijanie ginęli w rzymskich cyrkach, dzisiaj w cyrkach medialnych kapłani skazywani są na śmierć cywilną przez „sędziów” nowej dyktatury, która zawładnęła światem – dyktatury relatywizmu i politycznej poprawności. Dobrze chociaż, że w tych dramatycznych czasach są jeszcze uczciwi dziennikarze, którzy w coraz to nowych „aferach” wokół Kościoła i Watykanu widzą to, czym są one naprawdę – okrutną i cyniczną kampanię antykatolicką pod płaszczykiem walki z nadużyciami wobec nieletnich, której ostatecznym celem jest próba zniszczenia Kościoła.