Reklama

Z Towarni do Rzeszowa przez Omsk (cz. 5)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Na wiosnę jeszcze 1940 r. część mężczyzn odesłano do budowy osiedla dla nas przy ujściu rzeki Szysz do Irtyszu. Budowano tam dwuizbowe i czteroizbowe domy drewniane, uszczelniane mchem, kryte deskami. Nasz Józef też przy nich pracował jako cieśla. Jesienią przenieśliśmy się z Bolszoj Prystani na Ust´ Szysz do tego nowego osiedla. Tam każda rodzina otrzymała jedną izbę. Wówczas zupełnie straciliśmy nadzieję na rychły powrót do Polski.
Mnie z innymi kobietami wysłano do ładowania barek. Ładowanie odbywało się w bardzo szybkim tempie, w dzień i w nocy. Enkawudzista na koniu gnał ludzi do pracy, dziesiętnicy pokrzykiwali - bystrej, bystrej! Dźwigałyśmy we dwie z brzegu po chwiejnym trampie na barkę przycumowaną na wodzie grube belki 2-, 3-metrowe. Były one prawdopodobnie przeznaczone na stemple do kopalń. Najbezpieczniej było nieść belkę na tym samym ramieniu. Po pewnym czasie prawe ramię miałam już bolące i spuchnięte. Niosłam belkę na lewym, odwrotnie niż moja towarzyszka. Przy zrzucaniu nie miałam już sił jej podnieść ponad głowę i belka omal mnie nie zabiła. Prędko podbiegła jakaś Rosjanka i pomogła nam zrzucić belkę, wyraziła oburzenie, że to nie jest praca dla kobiet i dzieci. Byłam zalana krwią, bolała mnie głowa, ale pozwolono mi tylko na chwilę odpocząć.
Do budowy reszty domów potrzebny był mech. Jesienią z kobietami wysłano mnie do zbierania mchu w lesie na bagnach. Była to bardzo trudna i niebezpieczna praca. Już była późna jesień, zimno, zaczynały się przymrozki. Mech zbierało się na kępach (koczkach) położonych na bagnie. Przy najmniejszym nieostrożnym ruchu można było wpaść w bagno i nawet utonąć w trzęsawisku. Do tego jeszcze straszliwie nas cięły komary. Byłyśmy od tego opuchnięte na rękach i twarzy. Nogi miałam stale przemoczone, bo pracowałam w skórzanych trzewikach ojca.
W tej pracy ciężko zachorowałam. Nogi od stóp do kolan miałam owrzodzone i opuchnięte. Nie było też bandaży, a pęcherze pękały, rozlewały się i bolały. Felczerka osiedlowa nie miała na to żadnych leków, mogła mi dać zwolnienie tylko na 3 dni. Ponieważ nie poszłam do pracy, komendant wezwał mnie do kantory (posterunek NKWD) i pytał, czemu nie pracuję. Byłam w grubych pończochach, które przywarły do ran, zaczęłam pokazywać rany. Komendant zamachał rękami, nie chciał patrzeć, powiedział: "ja nie wracz" (lekarz). Do pracy mnie nie wygnał, ale już nie dostałam zwolnienia od lekarki na dłużej ani przydziału chleba.
Zimą 1940/41 r. pracowałam z ojcem przy budowie lodzianki w lesie (ledianka, ledielnaja daroga). Zimą ścięte drzewo (kloce) trzeba było transportować na brzeg rzeki Szysz. Na wiosnę kloce te spławiano do ujścia rzeki. Tam wiązano je na wodzie w tratwy lub ładowano na barki albo przeznaczano do tartaku na wyrób szweli (podkładów). Właśnie droga, którą transportowało się drzewo z lasu nazywała się lodzianką.
W zamarzniętej zimą ziemi wykuwaliśmy kilofami wyżłobienia na szerokość płozów sań. Te wyżłobienia zalewało się wodą i w ten sposób powstawał naturalny tor lodowy. Po takim torze gładko szły sanie wielkości wagonu towarowego naładowane drzewem. Ciągnął je jeden albo dwa konie. Taką drogę lodową trzeba było stale oczyszczać i od czasu do czasu odnawiać przez polewanie wodą.
Podczas budowy lodzianki mieszkaliśmy w lesie w baraku. Ojciec miał wrzody żołądka, przepuklinę i chore serce. Władze tego nie uwzględniały. W miarę posuwania się prac trzeba było iść pieszo od baraku w jedną stronę 5-7 km. Wychodziło się o świcie, a wracało prawie w nocy. Ojciec był słaby, więc musiał dużo wcześniej wychodzić, aby zdążyć na czas do pracy. Po pracy szedł też wolniej i dłużej od wszystkich. Ja musiałam iść naprzód, by zdążyć pobrać przydział chleba (pajok) i wodnistą zupę, inaczej zostalibyśmy bez jedzenia. Była to praca katorżnicza, w dodatku nie mieliśmy odpowiedniej odzieży ani obuwia. Mrozy dochodziły do - 550. W baraku było zimno, pluskwy.
Pod koniec zimy dużo ludzi przeziębionych, z gorączką, przyszło z lasów na Szysz, by się leczyć. Komendant poirytowany chodził po barakach i sprawdzał, czy rzeczywiście ktoś jest chory. Felczerce zabronił dawać zwolnienie dłużej niż na 3 dni. Jeżeli widział, że ktoś jeszcze trzymał się na nogach, wypędzał do pracy, a nawet niektórych gnał na koniu. Tak było z naszym sąsiadem z Towarni, kuzynem ojca, Marcinem Zmorą. Był ciężko chory na serce i przeziębiony. Komendant sam na koniu, gnał go do pracy 15 km do Orgaistu. Zmora wrócił z Orgaistu śmiertelnie chory, niedługo zmarł.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święta Ludgarda. Prekursorka nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa

[ TEMATY ]

patron dnia

Autorstwa Francisco Goya - Domena publiczna/pl.wikipedia.org

Święta Ludgarda

Święta Ludgarda

Ludgarda ur. się w Tonges na terenie Belgii w 1182 r. Gdy miała 12 lat, rodzice oddali ją na wychowanie do klasztoru sióstr benedyktynek św. Katarzyny w okolicach Limburga.

Dziewczyna nie chciała być zakonnicą. Dopiero objawienie się Chrystusa skłoniło ją do pozostania w klasztorze. W wieku 18 lat złożyła śluby zakonne. Po pięciu latach została przeoryszą.

CZYTAJ DALEJ

Budować z Bogiem

2024-06-11 13:33

Niedziela Ogólnopolska 24/2024, str. 24

[ TEMATY ]

Bóg

liturgia

Grażyna Kołek

Kiedy budujemy dom, to z dnia na dzień widzimy efekt naszej pracy. Najpierw powstają fundamenty, potem ściany i wreszcie dach. Kiedy krawcowa szyje ubranie i powstaje piękna bluzka lub zgrabna sukienka, także widzi efekt swojej pracy.

CZYTAJ DALEJ

Jedność w duchu Świętego Jana Pawła II

2024-06-16 14:23

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

Marsz dla Życia i Rodziny oraz Spotkanie Rodzin Katolickich złożyły się na centralne wydarzenie Roku Rodziny w Diecezji Sandomierskiej. Uroczystość miała na celu uczczenie 25. rocznicy wizyty św. Jana Pawła II w Sandomierzu, a także wzmocnienie więzi rodzinnych i wspólnotowych.

Obchody rozpoczęły się Marszem dla Życia i Rodziny, który wyruszył spod figury św. Jana Pawła II na Sandomierskich Błoniach. W marszu uczestniczyły liczne rodziny, dzieci oraz młodzież, niosąc transparenty i śpiewając pieśni. W wydarzenie włączyli się kapłani, siostry zakonne, klerycy, Rycerze Kolumba i św. Jana Pawła II, przedstawiciele stowarzyszeń i grup parafialnych z diecezji oraz mieszkańcy Sandomierza i okolicznych miejscowości.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję