Reklama

Kościół

temat do dyskusji

Zapomniane przykazanie

Nie słyszałem, aby ktokolwiek badał, które z przykazań najmocniej tkwi przeciętnemu człowiekowi w pamięci. Ale gotów jestem pójść o zakład, że w takim badaniu dziesiąte przykazanie byłoby wymieniane najrzadziej, jeśli w ogóle

Niedziela Ogólnopolska 41/2018, str. VI+VII

[ TEMATY ]

Europa Christi

Tomasz Zajda/fotolia.com

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Powiedziałbym nawet – jeśli nie jest to sformułowanie zbyt frywolne – że owo przykazanie ma wręcz pecha. Już choćby przez to, że w tradycyjnym polskim przekładzie została z niego tylko połowa: „ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Druga połowa zawarta jest w poprzednim i trzeba chwili umysłowego wysiłku, żeby połączywszy jedno z drugim, uświadomić sobie jego znaczenie: nie pożądaj żadnej rzeczy, która należy do bliźniego.

Nie pożądaj

Na tym nie koniec, bo dokonawszy tego, łatwo uznać, że właściwie dziesiąte przykazanie powtarza tylko nieco innymi słowami to, co raz już zostało powiedziane w przykazaniu siódmym: „nie kradnij”. Od takiego zaś stwierdzenia prosta już droga do tego, by uznać zakaz pożądania cudzych dóbr za swego rodzaju naddatek, uzupełnienie do przykazania siódmego, o które można dbać, no, powiedzmy, odrobinę mniej niż o wszystkie pozostałe. Bardzo to niebezpieczna myśl. Skoro Ten, który dał nam przykazania, uznał za słuszne przestrzec nas osobno przed samym tylko pożądaniem tego, co do nas nie należy, powinniśmy raczej wyciągnąć stąd wniosek, że istnieje pewien rodzaj zła, u którego źródła może leżeć sama chęć posiadania cudzego dobra. Że owo zło możemy powodować, wcale nie uczestnicząc w kradzieży, nie wyciągając osobiście ręki po cudze. Że, krótko mówiąc, skoro osobno nas o tym uprzedzono, powinniśmy się chrapki na nie swoją własność wystrzegać szczególnie pilnie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Czy o tym pamiętamy? Ani trochę. Przytłaczająca większość ankietowanych przez CBOS Polaków podpisała się pod stwierdzeniem, że bogatych powinno się obciążać kosztami świadczeń na rzecz uboższych, że jest niesprawiedliwe, aby jeden miał, a drugi nie, i że państwo powinno wyrównywać takie dysproporcje za pomocą podatków. Przy czym tak się jakoś składa, że odsetek ludzi podzielających tę opinię wzrastał szczególnie wśród tych, którzy sami są ubodzy (a w każdym razie za takich się uważają). Skoro nam brakuje, chcemy korzystać z tego, co należy do innych: w takim duchu wychowywano nas od dziesięcioleci. Nie widzimy nic złego w tym, że po to, by pomóc ubogim – czyli nam – państwo zabierze komuś tam bogatszemu, kogo zresztą nawet nie znamy. Ba, gotowi jesteśmy uważać, że nam się to, w imię sprawiedliwości społecznej, należy! I nikomu, naprawdę nikomu (a rozmawiałem o tym nie raz, proszę mi wierzyć) nawet nie przyjdzie do głowy, że to sprzeczne z podstawami katolicyzmu. – Dlaczego? – dziwią się ludzie. – Przecież wszyscy tak uważają, przecież to normalne i na całym świecie się tak robi.

Reklama

Trudno o bardziej dobitny przykład spustoszeń, jakie poczynił socjalizm w mózgach pokoleń: niemal wszyscy uważamy, że nam się od państwa należy to czy tamto, że to rząd powinien nam zapłacić za szkołę, lekarza, dać emeryturę. Skąd rząd to weźmie – nikogo już nie obchodzi. No cóż, komuś zabierze, ale przecież tamten ktoś ma dużo, a nam nie starcza. Zresztą my sami, osobiście, nic nikomu nie zabieramy. My mamy czyste ręce; bierzemy tylko to, co nam się należy. Nie ma więc powodów do wyrzutów sumienia...

Czy bogaci płacą podatki?

Bardzo ciekawą uwagę zapisała w swoim „Dzienniczku” św. Faustyna Kowalska: Co robi Pan, kiedy grzeszymy? Napomina nas i stara się zawrócić ze złej drogi. Ale co robi, kiedy grzesznik okaże się zatwardziały i na owe napomnienia nie zważa? Ano wówczas Pan udziela mu nauczki ostatecznej: po prostu spełnia jego marzenia.

Nie inaczej dzieje się z nami; ze społeczeństwami, które w ostatnim stuleciu dały się skusić obietnicom socjalistów i zupełnie wyrzuciły z pamięci ostrzeżenie, by nigdy nie pożądać żadnej rzeczy, która należy do kogo innego. Marzenia o bezpłatnych szkołach, lekarzu czy przeróżnych innych świadczeniach zostały wszak spełnione. I czy naprawdę jesteśmy z tego zadowoleni?

Reklama

Wystarczy chwila starannego przyjrzenia się mechanizmom rządzącym gospodarką, by zauważyć podstawowe kłamstwo, którego zdemaskowanie obraca wniwecz wszelkie teorie „sprawiedliwości społecznej”: swych dochodów, przeznaczanych na poprawianie standardu życia ubogich, państwo nie czerpie wcale od najbogatszych! Potoczne przekonanie o ich większym obciążeniu, a co za tym idzie – wszelkie teorie bazujące na tym przesądzie są po prostu kompletną bzdurą zdatną do mamienia maluczkich, lecz absolutnie niewytrzymującą krytyki. W istocie bowiem to właśnie bogacze są w państwie opiekuńczym jedyną grupą, która de facto żadnych podatków nie płaci.

Dlaczego bogaci nie płacą podatków? Z kilku powodów. Po pierwsze – nawet w krajach bardzo zamożnych, gdzie przez wiele lat panował „dziki” kapitalizm, jest ich po prostu zbyt mało, by, razem wzięci, mogli wnieść do państwowej kasy znaczącą sumę. Nawet gdyby ich zrujnowano, zagarnięte fortuny rzucone do podziału między całe społeczeństwo zniknęłyby niczym śnieg na kuchennej płycie. Państwo musi więc szukać dochodu gdzie indziej – skubiąc ubogich. Wie to każdy kupiec, że zarabia się na obrocie, a nie na sztuce; podobna zasada obowiązuje w podatkach: tysiąc emerytów oddających po 20 proc. swych dochodów przynosi rządowi znacznie więcej niż dziesięciu bogaczy, nawet gdyby tym ostatnim zabrano po połowie mienia.

Jednak zabrać im tego fizycznie nie sposób – i to po drugie – chyba że w drodze jednorazowej, policyjnej konfiskaty, jak to zrobili bolszewicy. Bogactwo bierze się bowiem z reguły z produkcji bądź świadczenia usług. Każdy zatem podatek, którym państwo obciąży takiego przedsiębiorcę, zostaje przez niego przerzucony w cenę produktów i usług. Płacą go więc nie właściciele fabryk, tylko klienci kupujący ich wyroby, z reguły ubodzy. Ba, w ten sposób na ubogich przerzucane są nawet podatki nałożone na towary luksusowe; bogacze, którzy jako jedyni takie towary kupują, muszą wszak odbić sobie poniesiony wydatek i czynią to opisanym wyżej sposobem.

Reklama

Finansowa spirala

Czy zatem opodatkowanie przedsiębiorców nie niesie ze sobą zgubnych skutków? Niestety, niesie. Skutkiem podnoszenia podatków jest wzrost cen. I tutaj zaczyna działać fatalny w skutkach dla kraju mechanizm. Drogim wyrobom trudniej znaleźć nabywców, spada więc na nie popyt i po pewnym czasie część producentów musi ograniczyć produkcję, a to oznacza zwalnianie pracowników. Zwolnieni, utraciwszy źródło dochodów, ograniczają swe zakupy tylko do tego, co najpotrzebniejsze: to z kolei sprawia, że popyt na rynku maleje jeszcze bardziej, a kolejne firmy zwalniają pracowników, którzy ograniczają swoje zakupy, i tak dalej. Błędne koło rusza.

Jego obroty znakomicie przyśpiesza rząd, który chcąc kupić sobie zwycięstwo w następnych wyborach, czym prędzej idzie za „głosem ludu” i przydziela bezrobotnym zasiłki. Naturalnie, aby to zrobić, musi dysponować pieniędzmi, a więc podnosi podatki i tym samym nakręca wiodącą w dół spiralę. Aby rozdzielać zasiłki, rząd musi dysponować odpowiednim biurokratycznym aparatem, który będzie bezrobotnych rejestrował, rozdzielał, co jest do rozdzielenia, pisał sprawozdania etc. A to kosztuje. W Polsce A.D. 1993 ogólna suma wydana z budżetu państwa na opiekę nad bezrobotnymi była sześć razy większa od łącznej sumy wypłaconych zasiłków. Co oznaczało, że aby wypłacić bezrobotnemu milion, rząd wydawał pięć milionów na biurokrację.

Ale to, oczywiście, nie wszystko. Żeby przeciwdziałać bezrobociu, rząd zaczyna ustalać rozmaite podatkowe ulgi – np. inwestycyjne lub na tworzenie nowych miejsc pracy. Musi także ustępować przed silnymi grupami nacisku, które mogłyby go obalić – rolnikami, górnikami etc. (choć, o czym grupy te nie wiedzą, prędzej czy później i tak im się do kieszeni dobierze). System podatkowy staje się coraz bardziej skomplikowany i po pewnym czasie nikt już, poza specjalistami, nie potrafi się zorientować w labiryncie ulg, zwolnień i wykluczających się wzajemnie przepisów.

Reklama

Kontrolować kontrolujących?

I tu dopiero zaczyna się istny raj dla kombinatorów. Nasz bogacz czym prędzej zatrudnia wyspecjalizowanych w „doradztwie podatkowym” prawników, którzy zręcznie wypełniają papiery, i ma kłopot z głowy. To jest trzeci powód, dla którego nie można z niego, tak naprawdę, ściągnąć podatków. Im więcej zarabia, tym lepszych specjalistów może zatrudnić; najbogatsi zatrudniają wręcz tych samych, którzy doradzają rządowi... jak ściągać podatki z tych, którzy się od ich płacenia migają różnymi prawnymi kruczkami. Nic, tylko być doradcą podatkowym.

W okresie świątecznym w Warszawie (gdzie indziej zapewne też, ale Warszawę znam z autopsji) niemal wszystkie restauracje przeżywają istną inwazję chętnych do organizowania w nich przyjęć. Czemu? Ano, rachunek za takie przyjęcie można włożyć w koszty firmy, czyli przerzucić na jej klientów. I tak jest ze wszystkim. Biznesmen jeżdżący limuzyną i obnoszący się z najnowszym telefonem komórkowym zarabia przeciętnie... kilkadziesiąt tysięcy złotych. Oficjalnie. Samochód i telefon to własność firmy. I cóż zrobić? Niektórzy twierdzą: rozbudować kontrolę skarbową, konfiskować, poddać ceny oficjalnej kontroli, aby „spekulanci i paskarze” nie mogli ich zawyżać, i karać, karać... Ale bądźmy realistami – wszystko to było już ćwiczone i skończyło się sromotną klęską. Kto będzie kontrolować? Jeśli urzędnik jednym podpisem będzie decydować o czyichś miliardowych dochodach, to czy oprze się on pokusie wzięcia łapówki? Kto go dopilnuje? Przecież nie postawimy przy każdym policjanta, a przy każdym policjancie drugiego, żeby pilnował kolegi. Choćby z tej przyczyny, że nie ma na to pieniędzy w wiecznie dziurawym budżecie, który musi już pokrywać koszty zasiłków oraz koszty coraz bardziej rosnącego aparatu kontroli skarbowej i biurokracji z urzędów pracy...

Reklama

Uważny czytelnik może sądzić, że przyłapał mnie na sprzeczności. Z jednej strony piszę bowiem, że przedsiębiorców nie można opodatkować, że płacą za nich ich klienci i tak naprawdę nic im to nie szkodzi, z drugiej zaś – że przedsiębiorcy szukają sposobów, by się od płacenia podatków wykręcić. Jak to jest?

Precyzyjna układanka

Otóż, wbrew pozorom, sprzeczności nie ma. Przedsiębiorcy opodatkować nie można, ale można go podatkami zrujnować. Drogie wyroby, jak już się rzekło, sprzedają się gorzej, więc zyski stopniowo maleją. Wysokie podatki powodują, że grono bogaczy maleje. Prosty mechanizm sprawia, że w pierwszej kolejności wypadają z tego grona ludzie uczciwi. Zawsze natomiast pozostają ci, którzy tkwią w tzw. układach. Im żadna recesja nie jest straszna; zawsze załapią się na rozmaite formy państwowej „promocji” przedsiębiorczości, na rządowe zamówienia, preferencyjne kredyty i inne formy państwowej interwencji. Zawsze mogą liczyć na informację o okazji do krociowych zysków wskutek przygotowywanej przez rząd zmiany kursów, ceł lub stóp procentowych. Oto kolejny rezultat prób realizowania marzeń o „sprawiedliwości społecznej”. Wytwarza się zamknięta, wąska grupa wielkich bogaczy, żyjących w doskonałej symbiozie z ludźmi władzy. Oligarchia ta, wbrew potocznemu mniemaniu, wcale nie jest zainteresowana kapitalizmem. Wręcz przeciwnie – kapitalizm oznaczałby jej natychmiastowy koniec, albowiem kapitalizm oznacza swobodną konkurencję, a wolna konkurencja oznacza, że ten, kto umie produkować szybciej, taniej i lepiej, kto jest bardziej pomysłowy, puszcza drogich producentów i nieudolnych handlowców z torbami. W państwie opiekuńczym natomiast konkurencja nie powstanie, zdławiona w zarodku administracyjnymi ograniczeniami i podatkami. Zyski członków oligarchii są więc większe, niż można by na to liczyć w kapitalizmie. Logiczny stąd wniosek, że oligarchii stokrotnie opłaca się zyski te inwestować w utrzymanie istniejącego porządku, a nawet – do pewnego momentu, gdy zrujnowana tym porządkiem gospodarka nie zacznie się osuwać w otchłań – w zwiększenie zakresu „opieki państwa nad ubogimi”. Dlatego członkowie tej uprzywilejowanej kasty biznesmenów „z układu” ochoczo finansują partie lewicowe i centrowe. Te zaś przyjmują pieniądze chętnie – wszak potrzebują ich na utrzymanie biur, na plakaty, chorągiewki, kupowanie dziennikarzy, słowem na wszystko, co jest potrzebne do tumanienia ludzi „sprawiedliwością społeczną” i do wygrywania wyborów.

2018-10-10 11:16

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Świętego Papieża wizja Europy

Niedziela Ogólnopolska 38/2018, str. 16-17

[ TEMATY ]

Europa Christi

Andrzej Tarwid/Niedziela

Uczestnicy konferencji zapowiadającej II Międzynarodowy Kongres Ruchu „Europa Christi”. 11 września 2018 r., siedziba KEP w Warszawie

Uczestnicy konferencji zapowiadającej II Międzynarodowy Kongres Ruchu „Europa Christi”. 11 września 2018 r., siedziba KEP w Warszawie

Już 14 października br. rozpocznie się II Międzynarodowy Kongres Ruchu „Europa Christi”. Wydarzeniu, które będzie miało miejsce w sześciu miastach Polski, towarzyszy hasło: „Wizja Europy w ujęciu św. Jana Pawła II”

W tegorocznym kongresie wezmą udział przedstawiciele wszystkich kontynentów. W sumie podczas zaplanowanych paneli i sesji wystąpi niemal 100 prelegentów. Będą wśród nich m.in. kardynałowie i biskupi, naukowcy i intelektualiści, politycy i przedsiębiorcy.

CZYTAJ DALEJ

Abp Gądecki do kapłanów: bądźmy otwarci na wszystkich

2024-03-28 20:06

[ TEMATY ]

Poznań

abp Stanisław Gądecki

Msza Krzyżma

Episkopat News

Abp Stanisław Gądecki

Abp Stanisław Gądecki

Mamy za zadanie uosabiać otwartość na wszystkich, coś, czego współczesne społeczeństwo nie jest w stanie pojąć. Otwartość ta wzywa nas wszystkich do zapomnienia o dzieleniu ludzi na tych, których aprobujemy, i na tych, których stawiamy poza nawiasem. Świętość Kościoła przejawia się poprzez przygarnięcie grzeszników, a nie poprzez ich odrzucenie. Daje to także nam, wyświęconym sługom Kościoła, wizję kapłaństwa pozbawioną elitarności klerykalizmu, wizję, która pozwala utożsamić się z innymi w ich bardziej i mniej udanych przedsięwzięciach - mówił podczas Mszy Krzyżma w Wielki Czwartek abp Stanisław Gądecki.

W katedrze poznańskiej koncelebrowało Mszę św. ponad trzystu kapłanów, odnawiając przyrzeczenia złożone podczas święceń. Metropolita poznański pobłogosławił oleje święte służące do udzielania sakramentów.

CZYTAJ DALEJ

Rozważania bp. A. Przybylskiego: w Kościele spotykamy się ze Zmartwychwstałym pod postacią Chleba i Wina

2024-03-29 14:17

[ TEMATY ]

bp Andrzej Przybylski

Karol Porwich/Niedziela

Każda niedziela, każda niedzielna Eucharystia niesie ze sobą przygotowany przez Kościół do rozważań fragment Pisma Świętego – odpowiednio dobrane czytania ze Starego i Nowego Testamentu. Teksty czytań na kolejne niedziele w rozmowie z Aleksandrą Mieczyńską rozważa bp Andrzej Przybylski.

31 marca 2024, Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego, rok B

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję