Tytan modlitwy, zakochana w Maryi do szaleństwa. Odeszła 6 maja 2013 r., ale jej światło wciąż świeci, płomień oświetla drogę. Nie zgasł.
Wszyscy wiedzą, kim była
Maria Okońska jest w polskim Kościele kobietą symbolem. Można długo recytować listę jej zasług. Duchowa córka kard. Wyszyńskiego, założycielka Instytutu Prymasowskiego, ta, która odważyła się być pośredniczką między Prymasem i Jasną Górą w czasie powstawania Jasnogórskich Ślubów Narodu, ta, która odwiedzała uwięzionego Prymasa w miejscach internowania. W dniu Jasnogórskich Ślubów Narodu 26 sierpnia 1956 r. była jedynym świadkiem, gdy kard. Wyszyński, jako więzień, czytał tekst składanych ślubów. Jej miłość do Maryi i bezgraniczne zawierzenie nie miały sobie równych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wiemy, kim była, ale czy wiemy, jak to się zaczęło?
Patriotyczne małżeństwo
Reklama
Rodzice Marii poznali się w 1916 r. Mama, Jadwiga Korszonowska, skończyła pensję i wróciła do domu. Wtedy właśnie zjawił się Ludwik Okoński. Szukał Orła Białego i dużego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej na uroczystość wyzwolenia Warszawy-Pragi. Ksiądz proboszcz skierował Ludwika do dziadka Marii, twierdząc, że ten gorący patriota na pewno ma poszukiwane przedmioty. Rzeczywiście, pan Korszonowski je posiadał, pożyczył i jeszcze zaproponował, że jego córka pomoże w urządzaniu sali na uroczystość wolnościową. Przyszli rodzice Marii pracowali całą noc z 2 na 3 maja, wkrótce potem wzięli ślub. Oboje kochali Polskę ponad życie.
Złoto próbuje się w ogniu
Nadszedł rok 1920, bolszewicy stanęli pod Warszawą. Była to chwila pierwszej, najtrudniejszej i jak się okazało – ostatniej próby młodego małżeństwa w oddaniu się sprawom ojczyzny. Próba, która na zawsze zmieniła ich życie. Jadwiga i Ludwik byli już rodzicami 2,5-letniego Włodzia, a Maria i jej siostra bliźniaczka czekały na narodziny pod sercem mamy – to był piąty miesiąc ciąży. W Warszawie tworzyły się oddziały ochotnicze do walki z najeźdźcą. Ludwik wahał się, ale wreszcie – jak wspominała Maria – nie wytrzymał i na kolanach błagał żonę, aby mimo jej stanu mógł iść i walczyć. „Idź, broń Polski. Dam sobie radę” – odpowiedziała. Poszedł. Wziął ze sobą 17 ochotników z Syndykatu Rolnego, w którym pracował, i wszyscy wrócili, tylko on jeden nie wrócił. Wkrótce z frontu przyszła wiadomość: „Ludwik Okoński zaginął 16 października 1920 r. pod Dietitinem (Galicja Wschodnia)”. 16 grudnia Jadwiga urodziła dwie dziewczynki – Marię i Wandę. Wandzia dożyła zaledwie trzech lat. W 1923 r. zostali we trójkę: mama, Włodziu i Marysia.
Reklama
Aż do czasu matury Marii pani Jadwiga szukała męża we wszystkich ambasadach, wierząc, że żyje. Maria także czekała i tęskniła. – Jednym z najtrudniejszych przeżyć mojego dzieciństwa i młodości była tęsknota za ojcem – mówiła. – Tatuś zginął za Polskę, poszedł jako ochotnik w 1920 r., dlatego Polskę kochałam bez granic. Chciałam dorównać miłości mojego tatusia do ojczyzny. Skoro zdecydował się oddać za nią życie? Ojczyzna to było dla mnie po Bogu wszystko.
Nawrócenie Marii
Maria często chorowała, więc musiała zmieniać klimat. Każdego roku w wakacje wyjeżdżała z mamą, ale przyszedł taki rok, że z powodów finansowych została wysłana na obóz. – W Bukowinie Tatrzańskiej zaczęłam każdego dnia chodzić na Mszę św. – wyznała po latach. Ale początek nie był łatwy. Przyjechała i... zapragnęła mieć osobny pokój, bo jest chorowita i dużo czyta. S. Emmanuela, prowadząca obóz, upomniała ją stanowczo i skutecznie. – Byłam zawstydzona, ten wstyd czułam i zapamiętałam do końca życia – wspominała ze śmiechem. Wyjazd był dla niej czasem podwójnego nawrócenia. Obydwa nastąpiły za sprawą ks. Wiktora Rostworowskiego. Co się wtedy wydarzyło?
Marysia, Bóg cię wybrał!
Reklama
– Był 16 lipca, wspomnienie Matki Bożej z Góry Karmel. W czasie Mszy św. ks. Wiktor Rostkowski odwrócił się nagle od ołtarza i zaczął szlochać. Wreszcie przez łzy zawołał: „Kochajcie Ją! Błagam, kochajcie Ją!”. – I wtedy we mnie trzasnęło – wspominała. – Rzuciło mnie na kolana, szarpnęło za serce. Bo ja Jej wtedy jeszcze nie kochałam tak bardzo. Ale w tamtej chwili dotarło do mnie, że pragnę, a to już była miłość! Zakochałam się w Matce Bożej – i to było moje pierwsze nawrócenie. Drugie wydarzyło się w czasie spowiedzi u tego samego kapłana, gdy usłyszałam: „Marysia, ciebie Pan Bóg wybrał! Odpowiedz Mu «tak» na wszystko, czego On od ciebie będzie chciał. Bóg ma wobec ciebie specjalne zamiary, bądź tym zamiarom wierna. Nigdy Bogu nie powiedz «nie», idź za głosem wybrania Bożego!”.
Karmienie duszy raz dziennie
W rozmowie z ks. Rostworowskim Maria zdecydowała się rozstrzygnąć dręczące ją pytanie dotyczące codziennej Komunii św. – Jeżeli wierzę, to żyję wiarą, codziennie karmiąc się Panem Jezusem. Jeżeli ciało karmię trzy razy dziennie, to jakim prawem duszy nie chcę nakarmić raz dziennie? Jeżeli wierzę, to wiem, że Pan Jezus czeka na mnie każdego ranka. Jakże mogłabym nie przyjść do Niego, uwierzywszy w Jego miłość? Zwyciężył Chrystus, Maria zaczęła odpowiadać na pragnienie przyjmowania Chrystusa w Komunii św. codziennie.
Walka o Niego, walka o Chleb
Reklama
Przyjmowanie Komunii św. każdego dnia wiązało się z ogromnym wysiłkiem. Jako młoda dziewczyna Maria była śpiochem, a w tamtym czasie nie było jeszcze Mszy św. wieczornej, więc gdy nie udało jej się wstać na Mszę św. poranną, szansa na przyjęcie Komunii św. w danym dniu przepadała. Głos sumienia wyrzucał: „Pan Jezus czeka, a ty się lenisz i nie idziesz na poranną Mszę św.”. – Bardzo tęskniłam za Panem Jezusem w Eucharystii – wspomniała. Znała swoje usposobienie. – Gdy raz czy dwa razy nie pójdę na Mszę św., to coraz częściej będę ją opuszczała – mówiła. – Zaczęłam walczyć sama ze sobą, aby nie opuszczać codziennej Mszy św. i Komunii św. Wynikały z tego często śmieszne sytuacje. Jestem np. chora na grypę, nie ma mowy o pójściu do kościoła. Co więc robię? Mama jest w drugiej części mieszkania, ubieram się błyskawicznie i biegnę do pobliskiego kościoła. Przyjmuję Pana Jezusa, wracam do domu i grzecznie kładę się do łóżka. Jestem szczęśliwa! Ten fakt był dla mnie znakiem i bodźcem, że wszystkie przeszkody można przezwyciężyć, że On jest najważniejszy i zawsze czeka.
We wspomnieniach na temat walki o codzienną Komunię św. jest i takie: – Znowu choruję, nie ma mowy o wyjściu z domu, kościół już dawno zamknięty. Wołam z głębi duszy: „Jezu, ratuj!”. I nagle dzwonek do drzwi wejściowych. Wchodzi kapłan, nasz przyjaciel z Warszawy, salezjanin. Zdumiony, że leżę chora, pyta: „Co mogę dla ciebie zrobić?”. Odpowiadam: „Przynieść mi Pana Jezusa”. Ksiądz poszedł do kościoła i przyniósł mi Pana Jezusa. I tak zaczęła się moja codzienna Komunia św. Uważam Ją za największą łaskę i Dar Boga w moim życiu. Jakże Mu za to jestem wdzięczna! Czymże byłoby moje życie bez codziennej Komunii św.?!
Oddam życie za Komunię św.
Maria przyjmowała Jezusa w Komunii św. codziennie aż do końca życia. Jedyną przerwę w tych spotkaniach stanowił czas trzech miesięcy w 1948 r., gdy została aresztowana przez UB. W czasie wojny, a nawet w czasie Powstania Warszawskiego, chyba nie było dnia, w którym nie szukała księdza mogącego ofiarować jej ten Dar. – Z Janką i Lilką (towarzyszkami powstańczymi) przebiegałyśmy nieraz długie odcinki Warszawy z narażeniem życia, aby znaleźć księdza, który mógłby nam udzielić Pana Jezusa – wspominała. – Wysoka była cena Komunii św. w czasie Powstania, ale nawet za cenę utraty życia nie chciałyśmy Jej opuścić. Zdarzało się, że cały dzień byłyśmy na czczo, aby – ku zdumieniu kapłana – wieczorem przyjąć z jego rąk Pana Jezusa.
Jak odpowiedzieć na bezmiar zła?
Reklama
W czasie wojny Maria studiuje polonistykę na tajnych kompletach i jednocześnie coraz częściej zatraca się w modlitwie. W jednym z „zatraceń” dociera do niej bezmiar zła ogarniającego świat. I zadaje Bogu pytanie: „Co ja mam zrobić, aby na to zorganizowane zło odpowiedzieć zorganizowanym dobrem?”. I przychodzi światło, łaska, w której rodzi się odpowiedź: Miasto Dziewcząt. Słyszy w głębi serca wyraźny nakaz: „Będziesz zbierać dziewczęta z całej Polski i wychowywać je w duchu chrześcijańskim, Maryjnym. Zło weszło na świat przez wrażliwość kobiety i przez kobietę może zostać pokonane. Z Maryją kobiety mogą odpowiedzieć dobrem na zło – same nie dadzą rady”.
Spotkanie z Ojcem
Maria podejmuje wyzwanie. Modli się dużo i powierza sprawę Maryi. 26 sierpnia 1942 r. w Szymanowie odbywa się pierwsze spotkanie dziewcząt, które zdecydowały się poświęcić życie dziełu Miasta Dziewcząt. Ponieważ było ich osiem, nazwały się Ósemką. W tym samym roku w Laskach poznały ks. prof. Stefana Wyszyńskiego. I to był przełom. Ksiądz wzbudził tak wielkie zaufanie, że bez wahania postanowiły powierzyć mu swoją ideę. „Próbowałam sobie uświadomić – pisała po latach Maria – co na mnie zrobiło tak wielkie wrażenie, co mnie w tym człowieku tak zachwyciło, porwało, po prostu zabrało. Już wtedy miałam przekonanie, że jest on najbardziej ze wszystkich ludzi, których spotkałam, podobny do Pana Jezusa. I moja tęsknota za tatą skończyła się wtedy, gdy poznałam kard. Wyszyńskiego – miałam Ojca!”.
* * *
„Ojczyzna to było dla mnie po Bogu wszystko... To była miłość”. Tej miłości poświęciła życie – na kolanach, w adoracji, z palcami oplecionymi różańcem.
Jaka to była miłość? Zupełnie inna niż ta, którą deklarują dziś politycy i wykorzystują swoje zaangażowanie w sprawy Kościoła do podbijania słupków partyjnego poparcia. – Nie było w tej miłości myśli politycznych, ale była troska o duchowe i moralne oblicze Polski – wiernej Bogu, krzyżowi i Ewangelii – powiedział abp Edmund Piszcz w homilii na pogrzebie Marii Okońskiej w archikatedrze warszawskiej. – Całe swoje życie ofiarowała Polsce – mówił abp Wacław Depo podczas pożegnania na Jasnej Górze. – To była miłość, która nie pogłębiała podziałów między ludźmi, nie dzieliła na gorszych i lepszych, na propolskich i antypolskich. Maria Okońska wiedziała, że Maryja jest Matką każdego z nas, nawet jeśli my jeszcze nie zdążyliśmy tego odkryć. I walczy o każdego, bez wyjątku.
Przy pisaniu tekstu korzystałam z książek i artykułów Marii Okońskiej oraz filmu Pawła Woldana „Spełniona w Maryi”.