Reklama

Polityka

Nazywam się Trump, prezydent Trump

Historyczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, które w sposób dotychczas niespotykany uwidoczniły zjawisko polaryzacji amerykańskiej sceny politycznej, same stały się już historią. Jak zostaną zapamiętane? Jako wielka batalia o tożsamość – konserwatywną bądź liberalną – największego supermocarstwa na świecie

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wynik wyborów prezydenckich, poprzedzonych wyczerpującą, kosztowną i długotrwałą kampanią, zszokował całą Amerykę – zarówno republikańską, jak i demokratyczną. To chyba jedyna kwestia związana ze współczesną polityką, w której Amerykanie jako społeczeństwo są niemalże w pełni jednomyślni – wynik wyborów zaskoczył wszystkich. Różnica polega na tym, że dla sympatyków prawicy było to zaskoczenie pozytywne, a dla Demokratów – gorzkie rozczarowanie.

Zwycięstwo ku zaskoczeniu

Większość ekspertów i dziennikarzy, którzy dzień po dniu komentowali toczącą się walkę o Biały Dom, sugerowało, że szanse na zwycięstwo kandydata prawicowej Grand Old Party (Partii Republikańskiej) są niewielkie, a co za tym idzie – u sterów Ameryki po raz pierwszy w historii najprawdopodobniej stanie kobieta – Hillary Clinton. W liberalnych mediach akcentowano, że jej główny sojusznik – ustępujący prezydent Barack Obama – po 8 latach pełnienia urzędu wciąż cieszy się zaufaniem dużej części amerykańskiego społeczeństwa. Jakież było ich zdziwienie, kiedy z poszczególnych stanów, godzina po godzinie, zaczęły spływać kolejne wyniki, które jasno wskazywały, że na prowadzenie wychodzi Donald J. Trump. Wygrywając w kluczowych dla siebie stanach – Ohio oraz na Florydzie – kandydat Republikanów pokazał, że wciąż liczy się w trwającym wyścigu o Biały Dom. Dlaczego to takie istotne? Bez wygranej w tych dwóch absolutnie kluczowych rejonach Donald Trump musiałby najprawdopodobniej pożegnać się z marzeniami o prezydenturze. Wkrótce potem, mówiąc kolokwialnie, wszystko było już pozamiatane, a szanse na zwycięstwo Hillary Clinton możliwe były już tylko z czysto teoretycznego punktu widzenia. Kandydat Partii Republikańskiej, wbrew głosom niektórych, sceptycznie do niego nastawionych komentatorów, zdołał nie tylko utrzymać wysokie poparcie pośród tradycyjnego elektoratu Grand Old Party, dzięki czemu zwyciężył w takich stanach, jak Arizona, Teksas czy Utah, ale też udało mu się, jak sam obiecywał jeszcze na etapie kampanii prezydenckiej, przyciągnąć do Partii Republikańskiej sporą liczbę wyborców, którzy dotychczas głosowali na Demokratów lub w ogóle nie uczestniczyli w wyborach. Dzięki temu Trump był w stanie osiągnąć gigantyczne i przytłaczające zwycięstwo nad swoją lewicową rywalką. Nowojorski miliarder, co było w Ameryce chyba największym zaskoczeniem, zwyciężył również w tych stanach, które od dziesięcioleci uważane były za tradycyjne bastiony Partii Demokratycznej. Mowa tutaj o kluczowej, bo dostarczającej aż 20 głosów elektorskich, Pensylwanii – stanie, w którym nie wygrał żaden republikański kandydat od wyborów z 1988 r., kiedy to na tym terenie zwyciężył prezydent George H.W. Bush. Ten historyczny wręcz sukces w Pensylwanii jeszcze dosadniej pokazuje skalę zwycięstwa Donalda J. Trumpa oraz jego olbrzymi potencjał wyborczy, który do tej pory dostrzegało tak niewielu ekspertów i dziennikarzy. Pozostałe stany, które Donald Trump niespodziewanie wydarł z rąk Demokratów, to Wisconsin oraz Michigan, a więc rejony w dużej mierze zamieszkiwane przez Polonię amerykańską. Czy dzięki temu nowy prezydent będzie kojarzył swoje zwycięstwo przynajmniej częściowo z głosami Polaków? Możliwe. Już wcześniej obiecywał zniesienie nam wiz. Realizacja tej deklaracji jest dzisiaj tym bardziej prawdopodobna, że Republikanie zwyciężyli również w obu izbach amerykańskiego Kongresu, co jest czynnikiem absolutnie kluczowym, gdyż poparcie Senatu oraz Izby Reprezentantów jest niezbędne w trakcie procedury legislacyjnej mającej znieść obowiązek posiadania wiz do USA dla polskich obywateli. Oczywiście, otwarte pozostaje pytanie, na ile nowy prezydent będzie mógł liczyć na wsparcie ze strony kontrolowanego przez jego partię Kongresu. To, że startował on z ramienia Grand Old Party, nie oznacza z automatu, że we wszystkim będzie cieszył się przychylnością swoich partyjnych kolegów.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Konserwatywna przyszłość

Wielu republikanów kojarzonych z partyjnym establishmentem krytycznie wypowiadało się o swoim własnym kandydacie. Wydaje się jednak, że przy obecnym rozdaniu szanse na realizację przynajmniej niektórych postulatów Donalda Trumpa są znacznie większe. Możemy również spodziewać się generalnie sprawniejszego i szybszego procesu legislacyjnego i mniejszej liczby sporów związanych np. z uchwalaniem budżetu. Amerykańscy obywatele przemówili i wybrali dla swojego kraju konserwatywną przyszłość, i potwierdzili tym samym chrześcijańską, konserwatywną tożsamość Stanów Zjednoczonych. Donald Trump obiecywał ograniczenia w kwestii aborcji, którą nawet w późnym etapie ciąży wspierała Hillary Clinton. To tylko jeden przykład. Trump w Białym Domu to również gwarancja tego, że w Ameryce zakończy się okres wszechobecnej poprawności politycznej, która była czasami odpowiedzialna za tak absurdalne postulaty, jak próby wyrzucenia Boga z amerykańskiej przestrzeni publicznej. Znane są również przypadki, że np. uczelnia wyższa zdejmowała amerykańską flagę, bo – zdaniem skrajnej lewicy – ta mogła obrażać czyjeś uczucia. Skalę absurdu widać tutaj wyjątkowo dobrze, nie dziwi zatem, dlaczego większość amerykańskiego społeczeństwa miała już serdecznie dosyć tak rozumianej poprawności politycznej.

Reklama

Donald J. Trump – kandydat prawicy uzyskał 306 głosów elektorskich, a jego rywalka Hillary Clinton, uważana pierwotnie za faworytkę – zaledwie 232. W głosowaniu powszechnym była sekretarz stanu odnotowała jednak minimalną, marginalną wręcz, przewagę: 47,7 do 47,5 proc. Oczywiście to jest zupełnie bez znaczenia, ponieważ w amerykańskich wyborach prezydenckich jedynym czynnikiem rozstrzygającym o zwycięstwie są głosy elektorskie, których należy zdobyć przynajmniej 270.

Podzielona Ameryka

Donald Trump wygrał w znacznej większości stanów, jednak w wielu z nich kandydaci do samego końca szli łeb w łeb, a ostateczna przewaga zwycięzcy okazywała się naprawdę minimalna. To pokazuje, że Ameryka jest dzisiaj podzielona na dwie równe części, jakby przy pomocy precyzyjnego, chirurgicznego cięcia. Dla przykładu – w stanie Michigan republikanin zdobył 2 279 210 głosów, a jego demokratyczna rywalka niewiele mniej, bo 2 267 373. Podobnie wyrównana walka toczyła się również w innych rejonach kraju, co tylko potęgowało i tak już ogromne emocje.

Reklama

Wynik wyborów prezydenckich w USA obnażył również ogromną hipokryzję wielu zwolenników Hillary Clinton. Zarzucali oni Donaldowi Trumpowi, że ten nie chciał z góry obiecać zaakceptowania wyniku wyborów, twierdząc, że z tą decyzją poczeka na koniec, gdy wszystko się wyjaśni. Dzisiaj, po przegranej Demokratów, część sympatyków byłej pierwszej damy organizuje protesty na ulicach amerykańskich miast, takich jak Nowy Jork, Chicago czy Waszyngton. Kandydatka Demokratów, chociaż zaakceptowała wynik wyborów, to jednak nie zdecydowała się na przemowę w trakcie wieczoru wyborczego – zamiast tego wysłała do mównicy szefa swojego sztabu wyborczego Johna Podestę, który skierował zgromadzonych tam zwolenników do domów, mówiąc, że cały czas trwa liczenie głosów. Niby nadzieja umiera ostatnia, ale w tym wypadku była ona już bez wątpienia martwa dla Demokratów.

Dotkliwa porażka

To pokazuje, że Hillary Clinton ma problemy z radzeniem sobie w kryzysowych i bardzo trudnych sytuacjach – ewidentnie zabrakło jej odwagi, by przyznać się do porażki. Gdyby na jej miejscu podobny manewr zastosował Donald Trump, lewica skrytykowałaby go za nieumiejętność zaakceptowania wyniku demokratycznych wyborów. Wyraźnie widać tutaj stosowanie podwójnych standardów.

Wbrew przewidywaniom Donald Trump nie stracił wielu głosów kobiet – republikanina poparło 42 proc. z nich. Co więcej, w takich stanach, jak Arizona, Nowy Meksyk czy Nevada Trump uzyskał więcej głosów latynoskich wyborców niż jego poprzednik Mitt Romney w wyborach z 2012 r. W sumie na nowojorskiego miliardera w skali całego kraju zagłosowało jednak zaledwie 29 proc. Latynosów i jedynie 29 proc. Azjatów. Wśród wyborców afroamerykańskich wynik ten był jeszcze gorszy. Trump otrzymał od tej społeczności bardzo małe poparcie, rzędu 8 proc. To pokazuje, że Partia Republikańska wciąż musi zastanawiać się nad strategią przyciągnięcia do siebie większej części elektoratu, na który składają się przedstawiciele mniejszości etnicznych w USA.

Reklama

Wbrew komunikatowi kreowanemu przez niektóre liberalne media, Donalda Trumpa nie poparli wyłącznie słabo wykształceni przedstawiciele białej społeczności z amerykańskiej prowincji. Również wśród białych Amerykanów z wyższym wykształceniem zwycięzcą okazał się kandydat Republikanów, który zyskał 49 proc. ich głosów przy 45 proc. poparcia dla Hillary Clinton.

Najbogatsi również w większości głosowali na Trumpa: Amerykanie zarabiający w granicach 200 tys. – 249 999 dol. stanowili grupę wyborców miliardera w 49 proc., a osoby o dochodzie powyżej 250 tys. – odpowiednio 48 proc.

* * *

Tomasz Winiarski
Student dziennikarstwa, amerykanista zafascynowany kulturą, polityką i historią USA. Dziennikarz dla Polonii w Stanach Zjednoczonych. W życiu stara się kierować mottem: Nie ma rzeczy niemożliwych! tomasz.winiarski@niedziela.pl

2016-11-16 10:54

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Z drogi, śledzie, bo…

Niedziela Ogólnopolska 5/2015, str. 43

[ TEMATY ]

polityka

społeczeństwo

RAFAŁ ZAMBRZYCKI/SEJM.GOV.PL

Dla obecnego rządu nic się nie liczy poza zachowaniem władzy.

Bronisław Komorowski jedzie. Urzędujący prezydent nie ukrywa swoich aspiracji do ponownego wyboru. Marzy mu się zapewne wygrana w I turze. I proszę bardzo, wszystkie partie, które jakoś tam liczą się na dzisiejszej scenie politycznej, wyraźnie ustępują mu z drogi. Poza Prawem i Sprawiedliwością, rzecz jasna, no, ale „zły charakter” Jarosława Kaczyńskiego nie może być zaskoczeniem dla odbiorców mediów władzy. Przecież te media bez przerwy robią z lidera PiS „Czarnego Piotrusia” RP, strasząc nim, kogo się tylko da. Pani premier niedawno wprost powiedziała – a w obozie Platformy i jej akolitów to pieśń powszechna – że jej głównym celem jest niedopuszczenie PiS do władzy. Swoją drogą, to bardzo nieostrożna deklaracja, gdyż jej rozbiór logiczny prowadzi do wniosku, że dla obecnego rządu nic się nie liczy poza zachowaniem władzy. Nie żaden tam rozwój kraju, nie ożywcza polityka gospodarcza, nie opiekuńcza polityka socjalna, nie rozwojowa polityka rodzinna – nic z tych rzeczy, do których władza jest zobowiązana, jeśli pamięta, iż powinna służyć obywatelom i dobru ogółu. Tylko cyniczna gra o utrzymanie swoich stanowisk. Prawdopodobnie w ramach tej gry PSL, SLD, Nowa Prawica i Twój Ruch – czyli wszystkie partie poza PiS, mające swoich przedstawicieli w parlamencie – nie wystawiły do wyborów prezydenckich poważnych kandydatów. Owszem, kogoś tam wystawiły, żeby szyld partyjny był obecny w kampanii, bo to korzystne przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Kogoś nieznanego, śmiesznego wręcz w swoich aspiracjach, albo starszego, lecz już dawno i wielokrotnie skompromitowanego. Myślę, że u podstaw tych zadziwiających decyzji tkwi w niektórych przypadkach dogadanie się z obecnym prezydentem, usunięcie mu się z drogi, w zamian za przyszłe profity. W efekcie jedynym prawdziwym konkurentem dla Komorowskiego jest kandydat PiS – dr Andrzej Duda. A jest nim również dlatego, że to człowiek doświadczony politycznie, wykształcony, a przy tym młody i dynamiczny. Ma przeciw sobie całą władzę, wszystkie instytucje państwowe, największe telewizje i inne media mainstreamu. Za sobą ma jednak nadzieję ludzi na zmiany w Polsce, oczywistą dla myślących obywateli konieczność sanacji naszego państwa. Jaki będzie wynik tej batalii?

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony (odcinek 3.): Sama tego chciała

2024-05-02 20:32

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat.prasowy

Dlaczego Maryja jest Królową Polski? Kto to w ogóle wymyślił? Co to właściwie oznacza dla współczesnych Polaków i czy faktycznie jest to sprawa wyłącznie religijna? Zapraszamy na trzeci odcinek „Podcastu umajonego”, w którym ks. Tomasz Podlewski przybliża fascynujące początki królowania Maryi w naszej Ojczyźnie.

CZYTAJ DALEJ

Pielgrzymi z diecezji bielsko-żywieckiej dotarli do Łagiewnik

2024-05-04 16:28

Małgorzata Pabis

    Do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie Łagiewnikach w piątek 3 maja dotarła 12. Piesza Pielgrzymka diecezji bielsko-żywieckiej.

    Na szlaku, liczącym około stu kilometrów, 1200 pątnikom towarzyszyło hasło „Tulmy się do Matki Miłosierdzia”. Po przyjściu do Łagiewnik pielgrzymi modlili się w bazylice Bożego Miłosierdzia w czasie Godziny Miłosierdzia i uczestniczyli we Mszy świętej, której przewodniczył i homilię wygłosił bp Piotr Greger.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję