AGNIESZKA BUGAŁA: – Czy to prawda, że w czasie realizacji spektaklu o Hiobie pokochała Pani Pana Boga, grając Jego głos, i odkryła, że jest On bardzo samotny? Jak to jest grać Pana Boga?
STANISŁAWA CELIŃSKA: – Tak, tak się zdarzyło. Miałam nagrać głos Boga. Długo się miotałam w tym pomieszczeniu, gdzie miałam nagrywać, nie byłam pewna, czy to powinnam być ja, kobieta. Zastanawiałam się, jak to zrobić, myślałam o Gustawie Holoubku do tej roli. Wreszcie doszłam do wniosku, że tu nie chodzi o płeć głosu, ale przede wszystkim o to, aby był to głos pełen miłości, cierpliwości, ciepła. I taki głos z siebie wydobyłam i nagrałam. I wtedy dotarło do mnie, że Bóg jest samotny. Bo gdy ktoś jest na szczycie, a On jest, to dmucha i wieje dookoła i jest to miejsce odosobnione. Wszyscy zadzierają głowy, patrzą w górę, modlą się, a On jest sam. I bardzo potrzebuje naszej miłości. Wtedy zrozumiałam, że ta miłość jest Mu potrzebna. Tak, Jemu. I prawdę mówiąc, zagrałam Go, wydobywając z siebie Jego głos – samotny i tęskniący. Ten moment wzięcia w siebie Boga był niesamowity. Koncentrowałam się przede wszystkim na tym, aby usłyszeć Go najpierw w sobie. I usłyszałam: Bóg tęskni też za mną. Ta tęsknota Boga za człowiekiem dała mi do myślenia. I naprowadziła na powstanie tekstu piosenki pt. „Drzwi odemknij”...
Reklama
– ...autorstwa Wojciecha Młynarskiego. To piosenka o tym, że Bóg tęskni za człowiekiem tak bardzo, że czasem z tej tęsknoty nawet się do niego modli...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– I prosi go, żeby w Niego uwierzył. Tak, zagranie głosu Boga podsunęło mi pomysł na taką piosenkę, poprosiłam Młynarskiego o napisanie tekstu, a jego musiało to widocznie bardzo poruszyć, bo następnego dnia ten tekst był gotów.
– Bóg rzeczywiście tęskni za każdym człowiekiem, jednak każdy człowiek dochodzi do tego odkrycia we własny sposób. Nie da się sterować naszym docieraniem do Pana Boga. Droga, która nas do tego odkrycia prowadzi, często jest długa i wyboista. Pani też ma taką za sobą...
– Moja była wyboista. To jest droga, na której przede wszystkim trzeba przeżyć kilka rzeczy. Niekoniecznie każdy musi przeżyć rzeczy trudne, ale w przypadku moim i kilku innych osób myślę, że było tak: przychodzi moment, w którym nie mogę sobie poradzić z czymś, co wykracza poza ramy ludzkie. Walka o duszę człowieka rozgrywa się w nim samym, ale należy też do innego świata. Jest to walka dobra ze złem. Człowiek sam sobie nie poradzi i musi zgłosić się do Wyższej Instancji, żeby ktoś tego szatana, często zadomowionego w nim, zdeptał, żeby mu łeb urwał. Dlatego ta Siła Wyższa jest potrzebna. Pewne rzeczy są w podświadomości. Nie jesteśmy w stanie ich ogarnąć i sami zwalczyć. Potrzebujemy Boga, potrzebujemy modlitwy. Zwracając się do Niego, dajemy sobie szansę na ocalenie.
Reklama
– Powiedziała Pani taką niezwykłą, szaloną wręcz, rzecz, gdy opowiadała o wychodzeniu z nałogu alkoholowego: „Poszłam do Niego i powiedziałam, żeby coś z tym zrobił”. I zrobił?
– Zrobił! Ale nie był nachalny. Modliłam się często i dużo. Właściwie wciąż, nie ustawałam. Fundamentem było: „Jezu, ufam Tobie”. Wzięłam to od św. Faustyny i powtarzałam z uporem. Zaufanie przyszło z czasem, ale ono jest chyba kluczowe w relacji, we współpracy z Panem Bogiem. Jeśli uważam, że sama dam radę, to nurzam się w pysze, która z pewnością pomoże mi, ale utonąć. Zaufanie do Boga jest z jednej strony bardzo ważne, a z drugiej – bardzo wygodne – zdaję się na Niego i sama nic nie robię. Ale to pozór. Tak naprawdę zaufanie do Niego jest bardzo trudne. To w swojej pysze człowiek uważa, że sam da radę – ale nie da. „To” zostało mi Odjęte. To był cud. To było Odjęcie przez duże „O”. Bóg interweniował naprawdę.
– „Słup ognisty”?
Reklama
– To był dla mnie „słup ognisty” i On w nim był. Kolejny „słup ognisty” był wtedy, gdy miałam o tym powiedzieć innym, przyznać się. Niby prosta sprawa: piłaś – nie pijesz. Ale ci, którzy tego doświadczyli, wiedzą, że to wcale nie jest łatwe. To wręcz niemożliwe o własnych siłach. Gdy już dotarło do mnie, że ta zmiana przyszła spoza mnie, że ja prosiłam, a On rzeczywiście wysłuchał tej prośby – musiałam zmierzyć się z powiedzeniem o tym, z daniem świadectwa nie tyle o zmianie we mnie, ile o Jego interwencji, o cudzie, który się wydarzył. To był mój psi obowiązek mówić o tym, że Bóg dokonał cudu w moim życiu, że został mi odjęty nałóg. Ale trudny do wykonania. Podjęłam ten trud i to dopiero jest przygoda.
– Działa Pani jak terapeuta. Wiem, że także płyta pt. „Atramentowa” jest terapią dla wielu osób. Ludzie przychodzą do Pani po koncertach i wyznają, że gdy słuchają tych piosenek, to całe życie im się przesuwa przed oczami. Płaczą, naprawiają jakieś błędy, rozumieją nagle trudne doświadczenia, które przeżyli. Gdy śpiewała Pani w duecie z Muńkiem Staszczykiem piosenkę pt. „Wielka słota”, ja też się rozpłakałam. Czasem jedno słowo dotyka w nas takiego miejsca, o którym nie wiedzieliśmy, że istnieje.
Reklama
– Właśnie, tak... Ale nie spodziewałam się, że tak będzie. W tych piosenkach chodzę na palcach, śpiewam szeptem do ludzi o trudnych czasem sprawach. Cieszę się, że ludzie przychodzą mi powiedzieć, że dałam im coś szczególnego. To nie jest moja nowa rola, nowa kreacja. Tu nikogo nie gram. Nie wchodzę w obcą skórę, której muszę nadać jakieś wiarygodne rysy. Nie udaję. To nie spektakl ani film, w których kontroluję emocje i sączę je po kropli dla określonego efektu. Jestem sobą, a więc jestem całkowicie odsłonięta. To ma swoją cenę. Ale przekazuję to, co chcę przekazać. Podpisuję się pod tym prawą i lewą ręką. Staję przed ludźmi po to, aby im po prostu pomóc; np. tekst pt. „Za małe serce”, który przyszedł mi do głowy, zachęca, aby wybierać słoneczną stronę ulicy. To czasem ryzyko, ale warto je podjąć. Albo to moje z Muńkiem wyznanie w „Wielkiej słocie”, które Panią wzruszyło – widać w nim, że nawet w najtrudniejszych sprawach może się udać ludziom wybaczyć sobie i zrozumieć. To nie są koncerty, w których popisuję się swoimi umiejętnościami. To są ciepłe spotkania, podczas których za pomocą piosenek mówię: Tak, wiem, bywa naprawdę ciężko. Życie nie należy do zadań łatwych. Czasem trudno się pozbierać, ale warto. Ja też mam dzieci, mnóstwo zwykłych problemów, codzienność mnie nie rozpieszczała. Walczyłam, przegrywałam, wstawałam i od początku. Zdarzył się cud. To już nie moja zasługa, ale o tym wszystkim opowiadam, zasłonięta trochę piosenkami i odsłonięta brakiem gry aktorskiej podczas śpiewania „Atramentowej”.
– W tej nierozpieszczającej rzeczywistości było jednak dużo niezwykłego blasku. Nie zapominajmy o Pani wielkich zawodowych sukcesach – nominacja do głównej nagrody w Cannes, główna nagroda za debiut w 1969 r. na festiwalu w Opolu.
– Tak, było Cannes, film „Krajobraz po bitwie” Andrzeja Wajdy, był wielki teatr. Ale teraz te sprawy schodzą na dalszy plan. Zrezygnowałam z zaangażowania w taki rodzaj teatru. Może jeśli zdarzy się jakaś „Boża” propozycja, to podejmę rękawicę. Teraz są koncerty, płyta i rola w „Barwach szczęścia”, którą bardzo lubię.
– Czyli nie zobaczymy już Pani w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego?
– Nie, już nie. Człowiek musi dokonać wyboru. Pewnych rzeczy nie da się ze sobą połączyć. I takiego teatru z taką mną teraz połączyć się nie da.
– Pani jest cała muzyczna. Gdy myślę o Pani mamie grającej na skrzypcach na ulicy, o tacie, który grał Chopina, a Pani siedziała pod fortepianem... Ta muzyczność nie mogła siedzieć w środku, musiała wyjść na zewnątrz. Co zamierza Pani muzycznego po „Atramentowej”?
– Będą kolejne płyty. Jest już kilka moich tekstów, które są taką odpowiedzią na różne ludzkie bolączki. Takie teraz mi się piszą i takie się śpiewają.
Reklama
– Bardzo się cieszę, bo gdy widziałam Panią na scenie dmuchającą z dziecięcą radością w gliniane ptaszki i przypomniałam sobie Pani występ, zwycięski, w Opolu – też z ptaszkami – to zdałam sobie sprawę, że teraz w życiu muzycznym Stanisławy Celińskiej klamrowo wszystko się zamyka, łączy Bożym palcem w jedną całość. I że nie może Pani przestać śpiewać.
– Też tak to czuję w środku. I musiałabym być głucha, ślepa i uparta, żeby nie reagować na te piękne prośby wielu ludzi. A że ja lubię słuchać ludzi i lubię śpiewać – to da się to połączyć.
– A Stasia ze Stalowej na Pradze jaka jest dziś?
– Mam nadzieję, że nie zabrzmi to zarozumiale, ale czuję w sobie wielką świetlistość. Stasia ze Stalowej jest dziś pełna światła.
– A światło nie może stać pod korcem...
– Nie, trzeba je podzielić, dać innym. I to staram się robić moimi piosenkami. Dzielenie się światłem to też rozmawianie o Panu Bogu. Czasem niezbyt łatwe, ale konieczne. Mówienie, że On jest, że czeka, że jest samotny, że tęskni, że pomaga we wszystkim, gdy tylko zaufasz. Zło się bardzo panoszy, dlatego konieczne jest wnoszenie światła, gdzie się tylko da, wnoszenie Boga – wszędzie. Ania Dymna napisała mi kiedyś sms, po jednym z występów, że gdy śpiewam, świat jest dzięki mnie lepszy. I o to chodzi, żebyśmy robili coś, dzięki czemu naprawiamy świat, a nie psujemy bardziej.