Dawniej, gdy ktoś popełnił grzech, płonął ze wstydu, chował się przed bliźnimi, prosił ich o wybaczenie zgorszenia, uciekał na pustkowie, aby tam przemyśleć swoje życie i pokutować. Czy zawsze się nawracał? Nie, czasami grzech był silniejszy i po wielokroć prowadził do upadku. Szczęśliwi ci, którzy grzech pokonali, nawrócili się, zdążyli zaczerpnąć z obfitości Bożego miłosierdzia.
W wielu przypadkach i dzisiaj tak jest, bo choć nie każdy człowiek dopuszcza się grzechu publicznego zgorszenia, każdy potrzebuje nawrócenia. Dobrze, gdy szuka drogi tego nawrócenia i ją znajduje, uprzednio uświadomiwszy sobie swoje grzechy, których popełnienia się wstydzi, i żałuje, że obraził nimi Pana Boga, a bliźnim i/lub sobie uczynił szkodę. Wyznaje je w konfesjonale, przyrzeka poprawę, zadośćuczynienie... To oczywistość dla każdego, kto wiarę w Boga traktuje poważnie.
Dzisiaj jednak często jest tak, że gdy ktoś popełnia grzech, a zwłaszcza gdy to publicznie ogłasza, staje się wręcz bohaterem. Im bardziej spektakularne okoliczności popełnienia grzechu, im dłuższy czas trwania w nim, tym większe gratulacje i zachwyty nad rzekomą odwagą i heroizmem grzesznika. Przypomina to gaszenie pożaru benzyną, co nigdy nie kończy się dobrze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu