Reklama
Jesień obfitowała w kulturalne wydarzenia. I - szczerze muszę
to przyznać - była to prawdziwa polska, złota jesień! Z całym bogactwem
barw, ożywczych podmuchów, przedzierających się przez szarą rzeczywistość
słonecznych promieni. Aż miło było posłuchać, popatrzeć, zadumać
się.
Filharmonia sezon rozpoczęła od koncertu winobraniowego,
by potem równie dobrze wpisywać się w koncertową plejadę imprez z
październikowym X Festiwalem Smyczkowym i mam nadzieję tradycyjnym
już Koncertem Zaduszkowym w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela
w Zielonej Górze. Teatr, wierny swojej muzie Melpomenie, kusił wielością
przybieranych masek: od komicznych, przez dramatyczne, aż po absurdalne (
teatr absurdu). Muzeum Ziemi Lubuskiej obchodziło swoje 55-lecie.
Z tej okazji odsłonięto tablicę poświęconą dyrektorowi muzeum w latach
1960-1965 - Klemowi Felchnerowi. Swoje miejsce w jesiennej mozaice
kulturalnych odsłon miała także Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna
im. C. K. Norwida. Podczas Czwartków Lubuskich można było spotkać
się z poezją ks. Zygmunta Kowalczuka, czy Urszuli Kozioł (M. Mikołajczak
prezentowała bowiem swoją monografię poświęconą twórczości tej poetki
pt. Podjąć przerwany dialog), a także obejrzeć wystawę Rene de Fontaine
Sacrum.
W tym jesiennym bogactwie są jednak wydarzenia, a raczej
spotkania, które głęboko zapadają w serce. Takie, które długo się
pamięta, bo pozostawiają one "coś" w człowieku. Owo "coś" trudno
sprecyzować, ale to niewątpliwie dzięki niemu człowiek może stawać
się coraz bardziej ludzki, tzn. przyjazny ludziom, życzliwy, otwarty
na dobro, prawdę i piękno świata.
Odsłona pierwsza
X Zielonogórski Festiwal Muzyczny
Festiwal, który przede wszystkim był spotkaniem muzyki,
malarstwa i teatru, zachwycał swoją różnorodnością. W żadnej mierze
nie jest przesadą twierdzenie Jerzego Markiewicza, kierownika artystycznego
festiwalu, że jego celem jest szukanie wspólnych dróg ekspresji dla
różnych dziedzin sztuki poprzez próbę ich łączenia w jedno zjawisko
artystyczne.
Takim spotkaniem muzyki i poezji był spektakl Wielka
Pani, podczas którego Joanna Szczepkowska i Krzysztof Kolberger recytowali
poezję Karola Wojtyły. Muzykę do spektaklu napisał Janusz Strobel,
który też towarzyszył artystom na gitarze. Przy fortepianie natomiast
zasiadł Włodzimierz Nahorny. W muzycznej gamie instrumentów nie zabrakło
perkusji (Piotr Biskupski), kontrabasu (Mariusz Bogdanowicz), fletu (
Jacek Urbaniak), saksofonu sopranowego (Zbigniew Jeremko) oraz skrzypiec,
altówki i wiolonczeli (Kwartet Camerata).
Niedługo po wyborze na Papieża Jan Paweł II wyznał: "
Poezja to Wielka Pani, której trzeba się całkowicie poświęcić. Obawiam
się, że nie byłem wobec niej zupełnie w porządku". Te słowa organizatorzy
uczynili mottem spotkania słowa i muzyki 8 listopada w Teatrze Lubuskim.
Niewątpliwie było ono światłem w tunelu dla tych, którzy szukają
odpowiedzi na pytania o sens życia, poszukują prawdy, miłości, piękna.
J. Szczepkowska rozpoczęła wieczór recytacją jednego z najbardziej
znanych utworów poetyckich Karola Wojtyły Myśląc Ojczyzna, a jego
słowa: "Ojczyzna: wyzwanie tej ziemi rzucone przodkom i nam, by stanowić
o wspólnym dobru i mową własną jak sztandar wyśpiewać dzieje" stały
się hasłem programowym wieczoru. "Wyśpiewywano" bowiem odwieczną
pieśń ludzkich dramatów, rozterek, zachwytu nad światem i pięknem
stworzenia. Karol Wojtyła pisał: "Bywa nieraz, że stajemy w ciągu
rozmowy w obliczu prawd, dla których brakuje słów, brakuje gestu
i znaku - bo równocześnie czujemy: żadne słowo, gest ani znak - nie
uniesie całego obrazu, w który wejść musimy samotni, by się zmagać
podobnie jak Jakub". Poezja Wojtyły, muzyka Strobla i gesty Szczepkowskiej
i Kolbergera - mam nadzieję - umożliwiły to samotne wejście w przestrzeń,
gdzie dokonują się najważniejsze zmagania ludzkiej egzystencji.
Odsłona druga
III Noc poetów
Na scenie, zapowiedziana przez Pawła Sztompkę z radiowej "
Trójki" pojawiła się Elżbieta Wojnowska. Witana była brawami, gdyż
mało było tego listopadowego dnia na widowni Teatru Lubuskiego widzów,
którzy by jej nie znali. Pierwsze piosenki z trudem jednak przebijały
się ze sceny do publiczności. Nie mogły utorować sobie drogi... Jedną
z przeszkód był wyraźnie zachrypnięty głos artystki. Jesienne zimno,
trwająca już kilka miesięcy trasa koncertowa daje się we znaki. Przeszkoda
była też po stronie publiczności, którą trochę znużyło opóźnienie
koncertu. Trudno teraz o mobilizację, o koncentrację, a wymaga ich
przecież sztuka Wojnowskiej, bo mimo wielkiej ekspresji, w jej utworach
zawarta jest prawda o życiu, które boli, które zmusza do dramatycznych
wyborów. Pierwszą część zamknął tytułowy utwór promowanej przez artystkę
płyty Zaproście mnie do stołu. Od pierwszego jej wykonania w Opolu
minęło przeszło 26 lat, a żadne ze słów nie poddało się upływającemu
czasowi.
W drugiej części koncertu, poprzedzonego przepiękną muzyką
Włodka Pawlika z filmu Wrony, gdy zabrzmiały sonety Szekspira, pękły
wszelkie przeszkody, a dźwięki nieskrępowanie niosły słowa budując
pomost pomiędzy artystką a publicznością. Z wrodzonym sobie wdziękiem
i pewną zadziornością (słyszalną zwłaszcza w ostatnich utworach,
tych lekko "jazzujących") zmusiła E. Wojnowska widza do szczerości,
do stanięcia w osłupieniu przed prawdą o życiu, o sobie, o świecie.
Admiel Kosman podczas II Spotkania Poetów w Krakowie powiedział,
że "życie zmusza ludzi do noszenia masek. Poezja jest mówieniem od
serca do serca, a wtedy maski nie mają znaczenia". Właśnie takim
mówieniem i takim spotkaniem serc jest poetycka piosenka Elżbiety
Wojnowskiej. Nie można koło niej przejść bez poruszenia, bez zastanowienia
się, czy oby to Życie moje nie jest jedynie zakładaniem kolejnych
masek.
* * *
Mimo szczerych chęci nie sposób napisać o wszystkich
wydarzeniach kulturalnych minionej jesieni w Zielonej Górze. Obawiam
się, że nawet w ośmiostronicowych Aspektach nie byłoby wystarczającej
ilości miejsca. Ale to dobrze, powiedziałabym nawet - bardzo dobrze.
Choć serce często mi się krajało, gdy musiałam wybierać między koncertem
wiolonczelowym w Filharmonii, a spektaklem w Teatrze. Lepiej jednak,
żeby - od czasu do czasu - krajało mi się serce z nadmiaru niż systematycznie
usychało z braku ożywczego powiewu, z braku owego spotkania serca
z sercem, przez które przenika słowo, muzyka, obraz...
Pomóż w rozwoju naszego portalu