Reklama

Nie było miejsca...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Reklama

KS. CZESŁAW GALEK

Witajcie w Polsce

Nie spodziewali się, że przyjdzie im zatrzymać się w tym mieście. Cel ich podróży był inny. Zamierzali odwiedzić przyjaciół mieszkających w Jędrzejowie, by przy okazji załatwić ważne sprawy urzędowe. Stamtąd bowiem wywodzili się pradziadowie Josepa. Los jednak sprawił, że znaleźli się w obcym miejscu i wśród obcych ludzi. Teraz stoją na rynku i zastanawiają się co mają robić. Marusia ma w oczach łzy, które stara się ukryć przed mężem. W przeddzień wyjazdu miała dziwny sen. Śniło jej się, że wraz z Josepem znaleźli się samotni na niewielkim wzgórzu, na tle olbrzymiego, pustego, zasypanego białym śniegiem krajobrazu. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że w drodze będą mieli tarapaty, ale nic o tym nie mówiła mężowi. Pocieszała się, że ich wyjazd będzie krótki. Po paru dniach wrócą do rodzinnego domu. Ich przygody rozpoczęły się już w momencie kiedy przekraczali nad ranem granicę w Hrebennem. Wysłużona Łada nie chciała zapalić w momencie kiedy odjeżdżali z terminalu po odprawie celnej i paszportowej. Całe szczęście, że znaleźli się uczynni ludzie, którzy ją popchnęli i na szczęście zapaliła. Podobna sytuacja miała miejsce na światłach, zdaje się, że w Tomaszowie. Dobrze się stało, że samochód był ustawiony na wzniesieniu. Zapalił z biegu. Jednak kiedy dojechali do Łabuń, coś zaczęło zgrzytać w silniku i samochód stanął. Josep przez długi czas próbował go naprawiać, pomimo ostrego mrozu i szalejącego wiatru. Marusia w tym czasie siedziała w jego wnętrzu. Mdliło ją i chwytały dreszcze. Z niepokojem trzymała się za brzuch. Była przecież brzemienna. Była świadoma, że przeżywany stres źle może wpłynąć na mające narodzić się dziecko, a nawet może przyśpieszyć poród. W tym czasie Jozep próbował zatrzymywać przejeżdżające samochody. Stawały tylko z rejestracją ich kraju. Wychodzili z nich kierowcy, coś grzebali przy kablach, świecach, próbowali zapalić samochód, ale bezskutecznie. Kiwali głowami, gestykulowali i odjeżdżali. Marusia czuła coraz większe zimno. Zmarzły jej nogi, zaczęła odczuwać ból gardła. Tymczasem Josep podjechał z zatrzymanym przygodnie rodakiem do mechanika, ale wkrótce powrócił, gdyż go nie zastał. Nie mieli innego wyjścia jak tylko odstawić samochód do warsztatu samochodowego w Zamościu. Tym bardziej, że zbliżał się już zmierzch. Przyczepili Ładę do przygodnego Zaporożca i zaholowali ją do Zamościa.

Wesołych Świąt!

Reklama

Próbowali znaleźć pomoc w wielu warsztatach, ale większość z nich była już zamknięta. W innych tłumaczono im, że jest przecież Wigilia Bożego Narodzenia, nie ma już pracowników, którzy mogliby zająć się zepsutym pojazdem. Wreszcie znalazł się jeden mający swój warsztat na przedmieściu, który obiecał naprawić Ładę. Jego wstępne prognozy były optymistyczne - naprawa samochodu nie potrwa długo. Wkrótce będą mogli ruszyć w dalszą drogę. Jednak po odkręceniu śrub i korpusu silnika okazało się, że uszkodzenie samochodu jest większe niż pierwotnie przypuszczał. Jego naprawa będzie bardzo droga i możliwa dopiero za parę dni, kiedy skończą się Święta. W sercu Josepa zapanował niepokój. Na naprawę będzie musiał przeznaczyć prawie wszystkie dolary, które ma ze sobą, a może nawet mu ich braknie. W pierwszym odruchu chciał opuścić warsztat, ale przecież nie miał innego wyjścia, jak tylko pozostawić w nim samochód. Żałował tylko, że nie wysłał Marusi z kierowcą, który pomógł holować samochód, na drugą stronę granicy, gdzie mogłaby się zatrzymać u krewnych i czekać na jego powrót. Było już jednak za późno. Kierowca odjechał. Josep ustalał ostatnie szczegóły dotyczące ceny i terminu usługi. Tymczasem Marusia patrzyła na obejście domu właściciela warsztatu. Widziała, jak starsze dzieci wnosiły drzewko świerkowe, a młodsze co chwila wybiegały szukając, jak się domyśliła, na niebie pierwszej gwiazdy. W powietrzu czuła nęcący zapach smażonej ryby oraz inne miłe zapachy. Przypomniała sobie, że jeszcze dzisiaj nic nie miała w ustach. Jej jedynym pragnieniem stało się, by zjeść coś z tych smakołyków, które były przyrządzane w mieszkaniu. Niestety, było to tylko marzenie. Próbowała ugryźć kanapkę, którą wyciągnęła z bagażnika, ale nie mogła, bo okazało się, że zamarzła wraz z wodą, która się wylała z butelki w czasie, kiedy Josep szukał narzędzi do naprawy samochodu. Z uczuciem apatii siadła na tylnym siedzeniu samochodu. Z odrętwienia przebudził ją piskliwy głos dziewczynki:

- Tatusiu jest pierwsza gwiazdka na niebie, mama mówi, że siadamy do stołu. Przynaglony głosem dziecka właściciel warsztatu zaczął się z nimi szybko żegnać. Josep łamiącym się głosem prosił o pomoc. Marusia spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Skruszony tymi prośbami oświadczył dobrodusznie, że pomoże im. Podwiezie ich do centrum, a tam już sobie poradzą, ponieważ jest tam dużo hoteli.

Do bagażnika jego Forda przerzucili część bagaży. Nie mieli czasu szukać w bagażniku wszystkiego, co mogło się im przydać: dzieci wciąż przynaglały ojca, żeby szybko przychodził do domu. Kiedy to nie skutkowało wybiegła zgrabna kobieta, prawdopodobnie żona, która udzieliła mężowi ostrej reprymendy, że w tak uroczysty wieczór zadaje się z jakimiś przybłędami. Nic też dziwnego, że wyraźnie przejawiał oznaki zniecierpliwienia. Kiedy wsiedli do jego samochodu błyskawicznie ruszył z miejsca, tak że Marika mocno uderzyła plecami w siedzenie. Pustymi ulicami dojechali do dużego placu obok dużego gmachu. Mechanik pośpiesznie zrzucił ich bagaże. Zanim wyjechał z grubego portfela wyciągnął wizytówkę, wręczył ją Josepowi z wymuszonym uśmiechem, zaprosił do warsztatu za trzy albo cztery dni. Kiedy wsiadł do samochodu i miał ruszać, coś sobie jeszcze przypomniał. Uchylił szybę i z takim jak poprzedni uśmiechem rzucił:

- Wesołych Świąt.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Jesteście biedni

Reklama

Jednak przybysze tych słów do końca nie rozumieli i nawet nie zastanawiali się nad nimi, bo oto wyszedłszy z ciepłego samochodu znaleźli się na śniegu i mrozie. Spojrzeli na siebie z trwogą w oczach. Po chwili zobaczyli przed sobą snop światła oświetlający wysoką wieżę i oboje bez słów, podzieliwszy się bagażami, udali się w tym kierunku. Marusia po kilku krokach uczuła zawroty głowy i szum w uszach. Nic jednak nie mówiła

Josepowi. Powoli szła za nim. Wydawało jej się, że idą całymi kilometrami, chociaż było to zaledwie kilkaset metrów. Tak oto znaleźli się na rynku, w długich podcieniach, naprzeciw oświetlonej wieży. Stali długi czas, jak gdyby zahipnotyzowani pięknem wachlarzowych schodów, sylwetką ratusza, bogatymi attykami przylegających do niego kamienic, oraz choinką, rozświetloną dziesiątkami kolorowych lampek.

- Zostań tu Marusiu - powiedział po pewnym czasie cichym głosem Josep - pójdę się rozejrzeć za noclegiem.

I poszedł zmęczonym krokiem w poprzek prostokątnego rynku. Wszedł w jedną ulicę, następnie drugą, aż wreszcie zobaczył napis " Hotel". Domyślił się, że będzie można tu przenocować. Kiedy wszedł do obszernego holu schludnie ubrana młoda i piękna pani zmierzyła go od stóp do głowy i nawet nie pytając go o cel jego przyjścia odpowiedziała, jak gdyby od niechcenia: "Nie ma wolnych miejsc, mamy gości z zagranicy" . Wykręciła się na piętach i zniknęła na zapleczu. Postał chwilę i wyszedł. Znowu błądził po krętych zakamarkach, aż znowu natknął się na kamienicę z napisem "Hotel i restauracja". Tym razem na holu spotkał mężczyznę. Ten okazał się bardziej rozmowny. Z uprzejmością wysłuchał opowiadania Josepa o przygodach jakie spotkały ich tego dnia, o żonie w stanie błogosławionym i jako człowiek rzeczowy tłumaczył mu, że ten hotel nie jest na ich kieszeń. Josep, pomimo, że dobrze nie rozumiał języka, to jednak domyślał się znaczenia wypowiadanych słów. Recepcjonista, a może właściciel hotelu, powiedział, że kilometr albo dwa jest tani hotel, gdzie nocują podróżni zza wschodniej granicy. Był tak uprzejmy, że nawet wyszedł z nim na dwór, by mu pokazać, w którą stronę mają się udać. Josep zrezygnowany zaczął iść w kierunku pozostawionej żony, a orientację ułatwiała mu wysoka wieża. Zmęczenie dawało znać o sobie. Tymczasem Marusia z niepokojem czekała na powrót męża. Czuła się źle w obcym mieście. Tym bardziej, że dwaj wyrostkowie, którzy pili niedaleko niej piwo z puszki, wyśmiewali się z jej dużego brzucha, który ich zadaniem, mógłby być perkusją w zespole rockowym. Przechodzący pijany mężczyzna próbował ją objąć i pocałować, ale kiedy zobaczył jej duży brzuch, rzucił jakieś przekleństwo i chwiejnym krokiem poszedł dalej wzdłuż podcieni. Przez rynek szybkim krokiem przechodzili pojedynczy ludzie. Wkrótce wszelki ruch zamarł. Nagle z mieszkania, które było nad nią usłyszała rzewną melodię oraz słowa pieśni: "Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem". Zamknęła oczy i zaczęła marzyć. Jakże pragnęła znaleźć się w ciepłym mieszkaniu, wśród swoich, ogrzać się i umyć. Z marzeń obudził ją sztucznie spokojny głos Josepa:

- Marusiu idziemy!

Ale fajnie, nareszcie jesteście

Poprawiając czapkę mimowolnie dotknęła czoła. Było gorące. Zrozumiała, że trawi ją gorączka. Zaniepokoiła się tym, ale od razu postanowiła nic nie mówić o tym Josepowi, który jakby przeczuwając jej problemy zapytał o zdrowie. Siląc się na optymizm odpowiedziała, że jest wszystko w porządku.

Josep wziął więcej bagażu niż poprzednio i z wielkim wysiłkiem szedł we wskazanym mu w hotelu kierunku. Marusia podążała za nim. Wyszli z ciągu kamienic i znaleźli się na szerokiej ulicy. Przechodzili obok niewysokich kamieniczek i domów jednorodzinnych. W mijanych mieszkaniach zobaczyli przez okna ubrane w świecidełka świerki, suto zastawione licznymi pokarmami stoły i ludzi dzielących się cienkim chlebem, ściskających sobie dłonie i całujących się. Na wszystkich twarzach malowało się uczucie szczęścia. Szczególnie radosne były dzieci. Marusia mimowolnie dotknęła swojego brzucha. Jej dziecko, które przyjdzie na świat będzie równie szczęśliwe, jak dzieci które widziała przez szyby - pomyślała. Josep zauważył, że w każdym domu na stole są talerze, z których nikt nie je. Jakby czekały na gości. Z początku nie zwracał na to uwagi, ale kiedy usłyszał słowa pieśni śpiewanej w jednym domu "I my czekamy na Ciebie, Pana", zrozumiał, że w tych domach czekają na przybyszów, prawdopodobnie takich jak oni.

Śmiało nacisnął na dzwonek przy pierwszych lepszych drzwiach. Z drugiej ich strony usłyszeli tupot stóp obutych w miękkie pantofle oraz dziecięcy głos:

- Ale fajnie, nareszcie jesteście. Czekamy na was. - Spojrzeli na siebie z optymizmem. Czyżby na nich, biednych wędrowców wszyscy czekali?

Wkrótce drzwi się otworzyły stanęła w nich wysoka, uśmiechnięta pani, o pięknych rysach twarzy, ubrana w długą, czarną suknię. Za nią stało dwoje roześmianych dzieci, chłopiec i dziewczynka, które z zaciekawieniem w oczach patrzyły na przybyszów. Na widok obcych twarz damy z uśmiechniętej przybrała wyraz surowy:

- Czego? - zapytała krótko.

- Jesteśmy w drodze. Spotkały nas niespodziewane przykre zdarzenia - tłumaczył łamiącym się głosem Josep. - Ja sobie jakoś poradzę, ale proszę, by pani przyjęła do domu moją brzemienną żonę. Wystarczy byle jakie miejsce, byle był dach nad głową.

Dama spojrzała z pogardą w oczach na Marusię, swój wzrok zatrzymała na chwilę na jej brzuchu i ze złością w głosie powiedziała:

- Jeśli chce się mieć bachory, to trzeba w domu siedzieć, a nie włóczyć się. To nie hotel.

Trzasnęła drzwiami i przekręciła gałkę zamku. Za chwilę zobaczyli ją znowu przez szybę przy stole, uśmiechniętą i prawdopodobnie zdającą przy pomocy żywej gestykulacji sprawozdanie ze spotkania z nimi.

Zjawa czy anioł

Kiedy odchodzili spod ich okna doleciał ich jeszcze śpiew pieśni: " Nie było miejsca dla Ciebie, w Betlejem w żadnej gospodzie i narodziłeś się Jezu w stajni, ubóstwie i chłodzie". Marusia mimowolnie zapytała siebie: "a w jakich warunkach może urodzić się moje dziecko?". Josep próbował szczęścia w innych domach. Wszędzie jednak spotykał się z odmową, wyrażaną w bardziej lub mniej grzecznym tonie. Po nieudanych próbach, zrezygnowany usiadł na podmurówce ogrodzenia. Objął swoją żonę. Wyczuł, że jej ciało drży. Przytulił ją jeszcze mocniej do siebie i ucałował. Zmęczeni, nie wiedzieli jak długo siedzieli przytuleni do siebie, w bezruchu. Znużenie dawało znak o sobie. Marusia zaczęła zasypiać. Josep z jednej strony obawiał się, by nie zamarzła, a z drugiej chciał, by nieco odpoczęła. Po długim czasie w blasku księżyca zobaczył nad sobą twarz staruszki. Była tak brzydka i poorana zmarszczkami, że w pierwszym odruchu wydawało mu się, że stoi przy nim zjawa. Staruszka przez długi czas przyglądała się im i kiedy upewniła się, że nie są pijani, a zwłaszcza gdy zauważyła poważny stan Marusi, z troską w głosie zapytała:

- Co wy tu robicie na takim mrozie? Chodźcie ze mną!

Jej troskliwość wzrosła w momencie kiedy zorientowała się, że młodzi ludzie są obcokrajowcami. Wzięła do ręki bagaże Marusi i kołysząc się jak kaczka poszła przed siebie. Udali się za nią. Po jakimś czasie stanęli przed walącą się chałupą, przypominającą bardziej szopę niż mieszkanie. Staruszka otworzyła opadające z zawiasów drzwi. Znaleźli się w dużej, ciemnej izbie. Po jej kątach stały meble, których nogi już dawno temu zjadły korniki. Na stole przykrytym obrusem, któremu daleko było do białości, stały trzy wyszczerbione talerze oraz wykrzywione, aluminiowe łyżki. Staruszka kazała się im rozbierać i usiąść do stołu. Zaczęła dziękować im, że przybyli do jej skromnego domu. Bo przecież w ten wieczór nie można samemu spożywać wieczerzy. Czekała na gości, bo "gość w dom, Bóg w dom". Patrzyli na nią z niedowierzaniem. Wydawało im się, że śnią. Zanim usiedli do stołu staruszka przeżegnała się, wzięła do ręki opłatek i prosiła o połamanie się z nią. "Na szczęście, na zdrowie, starego roku dożyć, nowego doczekać" - mówiła wzruszona. Później siedli do stołu i łapczywie jedli śledzie, kapustę z grochem, kluski z makiem. Staruszka przepraszała za skromny poczęstunek. Nic z tego nie rozumieli. Ze stojącego na szafie starego radia słyszeli cichy, chrapliwy głos pieśni. Marusia zrozumiała słowa: "Opuściłeś śliczne niebo, obrałeś barłogi".

Dzwońcie po pogotowie

Staruszka usilnie prosiła, by zostali u niej na nocleg. Co więcej, nie czekając na odpowiedź zaczęła ścielić łoże. Bez trudu można było zauważyć, że powłoka pierzyny i prześcieradło dawno temu miały kontakt z wodą. Dopiero teraz poczuli, że w mieszkaniu jest przejmujące zimno. Staruszka kazała się im położyć do łóżka, a sama szykowała sobie posłanie ze szmat w kącie. Josep wkrótce po położeniu się do łóżka zasnął i zaczął słodko chrapać. Obudził go przeraźliwy głos Marusi: rodzę. Zerwał się na równe nogi, a za nim staruszka.

- Pobiegnę do sąsiadki zadzwonić po pogotowie - rzekła. Zarzuciła na siebie jakieś palto i zniknęła za drzwiami. Ledwie wróciła do chałupy, gdy na podwórze zajechała na przeraźliwym sygnale karetka pogotowia. Do izby wpadł lekarz i dwóch sanitariuszy z noszami. Lekarz obejrzał Marusię i krzyknął:

- Poród dobiega końca. Nie ma co jechać do szpitala. Trzeba na miejsce przywieść pielęgniarkę. Dziecko głośnym krzykiem witało świat.

- Urodził się syn - rzucił zdawkowo lekarz i zaczął rozmawiać ze staruszką nad możliwościami umycia dzieciaka. Marusia w tym momencie usłyszała śpiew, prawdopodobnie z radia: "Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony". Kiedy lekarz wychodził z chałupy wydawało mu się, że gwiazdy na niebie zniżyły się, a szczególnie jedna z nich zdawała się tkwić tuż nad kalenicą domu. Z pobliskiego kościoła, doleciał go śpiew: "Wśród nocnej ciszy, głos się rozchodzi. Wstańcie pasterze Bóg wam się rodzi". Zaraz potem, jakby z zaświatów, zaczął brzmieć przy głośnym akompaniamencie organów, śpiew, jak gdyby potężnych chórów anielskich, wzmocniony przez nocną ciszę: "Chwała na wysokości Bogu a na ziemi pokój ludziom dobrej woli". Wkrótce przybyła pielęgniarka z fachową pomocą oraz medykamentami.

Josep, Marusia oraz dzieciątko zostali w gościnnej chałupie kilka tygodni. Ubodzy sąsiedzi staruszki przynosili prezenty dziecku oraz jego matce: odzież, mleko, zabawki, wszystko co było pod ręką. Odwiedzili ich też trzej dystyngowani mężczyźni, którzy o dziwnym porodzie dowiedzieli się przypadkowo od lekarza z pogotowia: ordynator jednego z oddziałów szpitala, biznesmen oraz profesor z liceum. Ofiarowali im też stosowne do ich zamożności prezenty. Jedynie sąsiadka, mieszkająca po przeciwnej stronie ulicy, nazywana Herod-babą, kiedy dowiedziała się o przyjściu na świat dziecka ze złością zawołała:

- Po co to przyszło na świat! Jej opinię podzielał także wnuk z grupą swych kolegów, należących do jakieś bliżej niezidentyfikowanej grupy, a może nawet sekty. Zamierzali nawet obrzucić dom staruszki kamieniami, ale jakieś nadzwyczajna moc udaremniła im te zamiary, a także trzy psy - przybłędy: Matondo, Reks i Bonzo, które nie wiedzieć dlaczego, od momentu porodu nie opuszczały posesji staruszki, broniąc skutecznie do niej dostępu. Później nasi bohaterowie nie bez przeszkód wrócili do swojego kraju, a dziecko rosło i doskonale się rozwijało. Marusia zachowywała wszystkie wspomnienia w swoim sercu. Tak naprawdę, to do końca nie rozumiała wydarzeń tamtej nocy. Mówiła o nich tylko zaufanym ludziom. Dzięki temu mogliśmy również my poznać ten epizod z życia jej rodziny.

2000-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Szokujący najazd na klasztor w poszukiwaniu Romanowskiego

2024-12-24 22:14

[ TEMATY ]

Lublin

policja

klasztor

dominikanie

Marcin Romanowski

Adobe Stock

Policjanci podczas czynności służbowych

Policjanci podczas czynności służbowych

Sceny jak z filmu akcji rozegrały się 19 grudnia w klasztorze dominikanów w Lublinie. Uzbrojeni policjanci w kominiarkach, wspomagani przez drony wkroczyli do zakonu w poszukiwaniu… posła Marcina Romanowskiego – opisuje w mediach społecznościowych Stowarzyszenie Prawnicy dla Polski.

Stowarzyszenie w zamieszczonym oświadczeniu podkreśla, że z najwyższym oburzeniem odnosi się do brutalnego i bezprecedensowego najazdu na klasztor dominikanów pw. św. Stanisława w Lublinie, dokonanego 19 grudnia 2024 r. na rozkaz Prokuratury Krajowej.
CZYTAJ DALEJ

Boże Narodzenie w Domu Samotnej Matki

2024-12-25 16:24

Archiwum prywatne

S. Goretti, s. Edyta i s. Justyna posługują w Domu Samotnej Matki

S. Goretti, s. Edyta i s. Justyna posługują w Domu Samotnej Matki

Zgromadzenie Sióstr Maryi Niepokalanej prowadzi we Wrocławiu trzy bardzo ważne dzieła: Dom Samotnej Matki, punkt konsultacyno- informacyjny dla osób doświadczających przemocy domowej i streetworking. Zaglądamy do pierwszego, by zobaczyć, jak wyglądają tam święta Bożego Narodzenia.

Dom dla samotnych matek przeznaczony jest na 15 osób, łącznie matek i dzieci. – To nie jest duży dom, a ponieważ są tutaj malutkie dzieci, musiałyśmy stworzyć ciepły klimat, poczucie bezpieczeństwa; zadbać o to, żeby nie było za głośno. Staramy się, żeby to był bardziej dom niż ośrodek; żeby dziewczyny dobrze się tutaj czuły i żeby czuły atmosferę domu jako takiego. Udaje nam się to, bo dziewczyny nie mówią o tym miejscu „ośrodek”, tylko podkreślają, że „wracają do domu” – mówi s. Edyta Kasjan i zaznacza, że każda z mieszkanek ma swój klucz do drzwi, co również jest taką namiastką, że to właśnie jej dom.
CZYTAJ DALEJ

Abp Galbas: czasem Bóg kojarzy nam się z mieszanką księgowej i policjanta

2024-12-25 19:29

[ TEMATY ]

Boże Narodzenie

Abp Adrian Galbas

BP KEP

Czasem Bóg kojarzy nam się z mieszaniną okrutnej księgowej i surowego policjanta; tymczasem On jest całkiem inny: dostępny, bliski, zawsze gotowy na spotkanie - mówił podczas mszy św. w uroczystość Narodzenia Pańskiego metropolita warszawski abp Adrian Galbas.

Mszę św. z okazji uroczystości Narodzenia Pańskiego abp Galbas odprawił w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję