WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – W uzasadnieniu przyznanej Panu Profesorowi Nagrody im. bp. Romana Andrzejewskiego czytamy m.in.: „Za konsekwentne kierowanie wspólnotą uczelnianą w duchu poszanowania tradycji nakazującej troskę o rozwój wsi, poprzez wspieranie gospodarstw rodzinnych i budzenie miłości do polskiej ziemi”. Jak się robi w obecnych czasach to, co jest tak bardzo nie na czasie, Panie Profesorze?
PROF. ALOJZY SZYMAŃSKI: – Przede wszystkim wystarczy nie niszczyć tego, co dobre. SGGW różni się od innych uczelni tym, że aż 55 proc. naszych studentów pochodzi ze wsi i z małych miasteczek. Przychodzą tu z dorobkiem tradycji wyniesionych ze swoich rodzin, z tego wiejskiego i małomiasteczkowego ducha, w którym wciąż dominuje silne poczucie więzi sąsiedzkich oraz przywiązanie do lokalnych społeczności. Naszą troską jest, by ucząc się żyć w dużym mieście, nie tracili tych cennych wartości.
– Jak to wygląda w praktyce wielkiej uczelni?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Staramy się, aby nawet nasz nowoczesny kampus był dla studentów „małą ojczyzną”. Mamy tu różne zespoły taneczne, dwa chóry, ale także orkiestrę reprezentacyjną. Tu tradycja styka się z nowoczesnością, nie wykluczają się nawzajem.
– Chyba jednak dużo trudniej jest tę troskę o ducha tradycji i przywiązania do ojczystej ziemi realizować w codziennym procesie dydaktycznym?
Reklama
– Rzeczywiście, łatwo tego rodzaju misję realizować w sferze kultury – jeśli tylko oczywiście chce się to robić – jednak za istotne uznajemy także to, by naszej młodzieży dawać poczucie bezpieczeństwa w kształceniu zawodowym, co oznacza także umacnianie jej w postawie wewnętrznej uczciwości.
– Pan Profesor hołduje starej dobrej zasadzie – docenionej przez kapitułę Nagrody im. bp. Romana Andrzejewskiego – że nie tylko wiedza i intelekt, ale także postawa moralna winny być – również w SGGW – najwyższymi wartościami. Dziś nie jest łatwo wdrażać ją w życie...
– Przeciwnie – trzeba przede wszystkim dawać dobry przykład. I nieustannie przypominać: bądźcie tacy jak wasi rodzice, dziadkowie, dla których „tak” oznaczało „tak”, a „nie” – „nie”; że w prostocie jest wielkość. Młodzi ludzie szybko chwytają te zasady, bo przecież z nimi tu przyszli. I dzięki tej proponowanej przez nas ciągłości zasad czują się dobrze na naszej uczelni.
– Przede wszystkim dzięki takiej, a nie innej kadrze profesorskiej...
–...która także wywodzi się głównie ze wsi, z małych miasteczek. Wszyscy pochodzimy albo z Mazowsza, albo z Podlasia! Dobrze pamiętamy, jak kilkadziesiąt lat temu to nam powtarzano: bądźcie tu, w Warszawie, tacy, jacy byliście tam, u siebie – tak samo uczciwi, bez kompleksów. Trzeba zawsze cenić sobie wielkość tego, z czym się przychodzi do tego innego świata.
– SGGW zawsze była postrzegana jako uczelnia dość wąsko specjalistyczna. Dziś już taka nie jest?
Reklama
– Zawsze zajmowaliśmy się i nadal zajmujemy się jasno określonym obszarem – gospodarką żywnościową i środowiskiem. 200 lat temu, gdy Stanisław Staszic tworzył Instytut Agronomiczny, przestrzegał, że trzeba kształcić młodzież w taki sposób, aby umiała roztropnie gospodarować, to znaczy zostawić po sobie niezdewastowane gospodarką środowisko. Aby w dzisiejszych czasach sprostać temu zadaniu, trzeba zdobywać jeszcze szerszą wiedzę, nowe umiejętności. Dlatego też nasza uczelnia musi wciąż poszerzać obszary zainteresowań naukowych.
– I czyni to do tego stopnia skutecznie, że od kilku już lat ma tytuł „Najbardziej innowacyjnej i kreatywnej uczelni w Polsce”!
– To dlatego, że jesteśmy tu wyjątkowo otwarci na wszelkie nowinki technologiczne, które przyjmujemy z pokorą, bez zbędnego mędrkowania, bez próżnych dyskusji.
– Przyglądając się obecnemu programowi kształcenia, można odnieść wrażenie, że uczelnia „przeżyła” wielką wewnętrzną rewolucję. Z jednej strony przybyło wydziałów technicznych, a z drugiej pojawił się też Wydział Nauk Społecznych. Jaką więc uczelnią jest dzisiejsza SGGW?
– Jest taka sama jak dawniej, jak zawsze! Tyle że jako uniwersytet przyrodniczy – którego główną misją jest gospodarka żywnościowa i środowisko – stara się jak najlepiej sprostać dzisiejszym wyzwaniom i potrzebom ludzi mieszkających na terenach niezurbanizowanych. Chodzi więc nie tylko o hodowlę zwierząt i uprawę roślin, ale też o kulturę, relacje międzyludzkie, o szeroko rozumianą obsługę ludzi mieszkających na wsi. Dlatego nasza uczelnia kształci dziś socjologów, pedagogów...
– Nie wystarczą odpowiedni specjaliści z uniwersytetów?
Reklama
– Kłopot z nimi polega na tym, że niechętnie przyjmują pracę na wsi. A poza tym ważny jest ten specyficznie wiejski rys i to „nasączenie” naszych absolwentów poszanowaniem dla tradycji, wartości, historii. Musi być w kraju taka uczelnia, która na bazie starych fundamentów będzie budować nowoczesność! Dzisiejsza SGGW to właśnie szczególny związek tradycji z nowoczesnością.
– Kogo dziś kształci tak niespecyficzny dla rolniczej uczelni Wydział Zastosowań Informatyki i Matematyki? Czy naprawdę jest niezbędny w SGGW?
– To jeden z naszych młodych wydziałów. Mamy obecnie 37 kierunków studiów, z czego tylko 10 jest ściśle związanych z rolnictwem. Pozostałe w jakiś sposób, mniej lub bardziej bezpośredni, służą rolnictwu, wsi, środowisku przyrodniczemu. Zapotrzebowanie na informatyków jest dziś ogromne, także w rolnictwie i na wsi, gdzie zazwyczaj o nich trudniej. Kształcimy więc swoich.
– SGGW jest tradycyjnie zapobiegliwa i samowystarczalna!
– Tak! My wszystko mamy własne – jajka, mięso, mleko, owoce z naszych wzorcowych gospodarstw. Dlaczego by nie mieć własnych informatyków?
– A dlaczego do nazwy Wydziału Rolnictwa dodano biologię?
– Rozwój i postęp w rolnictwie domaga się coraz głębszego wchodzenia w strukturę materii, a zatem sięgnięcie do fundamentu nauk podstawowych staje się dziś koniecznością. Dzisiejszy rolnik na początku studiów dostaje dużą dawkę wiedzy z dziedziny biologii – także biochemii – żeby dobrze rozumiał tę wymagającą materię, z którą będzie miał do czynienia. W dzisiejszych czasach jest to po prostu niezbędne.
– Dlaczego SGGW ma dziś aż dwa wydziały traktujące o żywności?
Reklama
– Żartobliwie mówiąc, jeden z nich zastanawia się, jak poprawić smak sera, a drugi – jak ten ser zjeść, żeby człowiekowi nie zaszkodził. A poważnie – są to naprawdę dwie ogromnie rozbudowane dziedziny badawcze. Postęp, jak wszędzie, także u nas wymusza specjalizację.
– Ale też w przypadku tej akurat uczelni postęp dość bezpośrednio zmusza do wdrażania osiągnięć nauki w życie...
– To oczywiste. Dzięki nieprzerwanej współpracy uczelni z rolnikami i dzięki naszym absolwentom polska wieś się zmienia. Gdy jeżdżę dziś na swoje rodzinne Podlasie, z podziwem patrzę na zachodzące tam zmiany. Wieś podlaska zmienia się bardzo dynamicznie, o wiele bardziej niż np. wieś mazowiecka. Przede wszystkim dzięki funduszom unijnym, także tym dodatkowym, kierowanym specjalnie do Polski Wschodniej na rozwój infrastruktury technicznej. Ale może także dlatego, że tam ludzie są bardziej przyzwyczajeni do ciężkiej pracy i „niezdeformowani” bliskością wielkiego miasta...
– A ponadto wykazują niezwykłą inwencję twórczą, np. w przywracaniu dawnych tradycji kulinarnych. Taki „brak postępu” bardzo się dziś Polakom podoba.
– I to jest właśnie ten prawdziwy postęp! Trzeba go tylko umieć dostrzec, docenić oraz stworzyć odpowiednie warunki, w czym nasza uczelnia ma wielki udział.
– Okazuje się, że SGGW ma swój udział nie tylko w postępie na polskiej wsi, a Pan Profesor osobiście przyczynił się do powstania warszawskiego metra!
Reklama
– Jestem absolwentem Wydziału Melioracji Wodnych, pracowałem w ukształtowanej przez prof. Wojciecha Wolskiego Katedrze Geotechniki SGGW, która zawsze miała znaczącą pozycję w polskiej geotechnice. Gdy przyszedł czas budowania pierwszej linii metra, trzeba było pomóc Warszawie... Powstały u nas specjalne programy badawcze, przez wiele lat współpracowaliśmy z Generalną Dyrekcją Budowy Metra, także przy budowie drugiej linii. Na podstawie naszych badań projektowano konstrukcje żelbetowe.
– SGGW nie jest zatem wyłącznie „wiejską” uczelnią?
– Jest przede wszystkim uczelnią służącą obszarom pozamiejskim, ale też nigdy nie odmawia użyczenia swego doświadczenia i dorobku badawczego nikomu, kto zgłosi takie zapotrzebowanie. Nasza Katedra Geotechniki zajmuje się np. projektowaniem posadowienia fundamentów pod wielkie warszawskie wieżowce. Przez wiele lat specjalizowaliśmy się w budownictwie hydrotechnicznym. Nadzór nad budową zapory w Czorsztynie oraz nad innymi tego typu budowami był prowadzony właśnie przez nas. SGGW nie jest więc uczelnią typowo rolniczą. Nie tracimy jednak poczucia naszej misji poprawiania jakości życia ludzi na obszarach wiejskich, dlatego staramy się dostarczyć wszystkich potrzebnych tam fachowców. A te potrzeby są coraz bardziej zróżnicowane i coraz większe.
– A czy to prawda, że dostarczacie specjalistów także do banków?
– Tak. Bardzo wielu absolwentów naszego Wydziału Nauk Ekonomicznych pracuje w bankach. To jest taka uczelnia, której absolwentów można spotkać wszędzie.
– Z wielką tendencją do rozszerzania zakresu swojej działalności?
Reklama
– Jak najbardziej! Mamy ogromny potencjał. Po stworzeniu naszego centrum na Ursynowie wkraczamy teraz w etap budowania i rozwijania laboratoriów. Już nie za pieniądze ze sprzedaży ziemi, lecz ze środków strukturalnych Unii Europejskiej. Obecnie powstają nowe centra badawcze na wysokim poziomie naukowym, np. bardzo nowoczesne Weterynaryjne Centrum Badawcze, które prowadzi już w kooperacji z Uniwersytetem Medycznym badania dotyczące walki z nowotworami i innymi chorobami cywilizacyjnymi.
– Pan Profesor podkreśla, że SGGW, jak przystało na uczelnię typu uniwersyteckiego, rozwija szerokie badania podstawowe. W jakich dziedzinach przede wszystkim?
– Kładziemy szczególny nacisk na rozwój genetyki roślin i zwierząt. Nie tylko na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej, ale także na Wydziale Nauk o Zwierzętach prowadzone są prace w zakresie wykorzystania grafenu do walki z nowotworami. Na Wydziale Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji postawiono sobie szczytny cel, aby uczynić polską wołowinę smaczniejszą od argentyńskiej...
– To się może udać?
– To już się udało, badania są już w fazie końcowej. A o tym, że polska wołowina może być naprawdę smaczna, sam się przekonałem, próbując jej w Londynie! Z pewnością nasza wołowina już dziś dorównuje argentyńskiej i nowozelandzkiej.
– Ma Pan Profesor jeszcze jakieś niespełnione marzenia?
Reklama
– Do końca mojej kadencji zostało mi niespełna półtora roku. 20 maja 2016 r. odbędzie się najważniejsza z uroczystości mego życia zawodowego i życia wszystkich moich kolegów – 200-lecie kształcenia rolniczego w naszym kraju, czyli powołania Instytutu Agronomicznego w Marymoncie, którego SGGW jest spadkobierczynią. Chciałbym to świętowanie przeprowadzić w sposób godny i podziękować wszystkim tym, którzy swoje życie oddali tej Szkole. Bo w tej Szkole pracuje się przez całe życie.
– Także z tego powodu jest to najbardziej nietypowa uczelnia w Polsce!
– No właśnie! I jak tu nie szanować tradycji? W przeciwnym razie należałoby wziąć walizkę i odjechać...
– Absolwenci SGGW, rzadziej niż inni emigrują za chlebem?
– Nasze Biuro Karier i Monitorowania Losów Absolwentów wykazuje, że 80 proc. absolwentów SGGW otrzymuje pracę bezpośrednio po uzyskaniu dyplomu, a mamy i takie kierunki (np. weterynaria), po których dosłownie wszyscy absolwenci mają zapewnioną pracę.
– I nie jadą do Londynu, Irlandii, lecz na polską wieś?
– Z naszych obliczeń wynika, że połowa – a to naprawdę niemało – z tych, którzy pochodzą ze wsi i z małych miasteczek, wraca do siebie, gdzie poprawia rodzinne gospodarstwo, zakłada masarnię, piekarnię, prowadzi agroturystykę itp. To oni są dziś ostoją zarówno tradycji, jak i nowoczesności na polskiej wsi. W końcu wyszli z SGGW!
* * *
Prof. Alojzy Szymański
Rektor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie (od 2008 r.), laureat Nagrody im. bp. Romana Andrzejewskiego