Reklama

Niedziela Małopolska

Chcieli się ich pozbyć

Historia s. Benedykty (takie imię przyjęła Wanda Nogaj, wstępując do klasztoru Benedyktynek w Staniątkach), to kolejny dowód, że życie pisze najciekawsze scenariusze

Niedziela małopolska 15/2014

[ TEMATY ]

wspomnienia

siostry

Maria Fortuna-Sudor

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Na umówione spotkanie s. Benedykta przychodzi z segregatorem. W nim znajdują się spisane wspomnienia, artykuły oraz zdjęcia. - Tamten czas i to wszystko, co przeżyliśmy znam z opowiadań mamy, siostry i braci - zaznacza na wstępie Zakonnica, która 6 i pół roku dzieciństwa przeżyła na Syberii.

Przed wojną mieszkali na Wołyniu

Rodzinną opowieść ilustruje kilkoma cennymi dla niej fotografiami: - To są moi rodzice - s. Benedykta pokazuje niewyraźne zdjęcie mężczyzny i kobiety. - Tata, Jan Nogaj, służył w Legionach Piłsudskiego. W 1920 r. za dobrą służbę otrzymał akt nadania ziemi (Siostra posiada kserokopię tego dokumentu). A to moja mama, Marianna. Rodzice pochodzili z centralnej Polski. Po ślubie wyjechali na Wołyń, do Zastawia. Tam wybudowali duży, wygodny dom, w którym rodziły się ich kolejne dzieci. Najpierw bliźniaki: Władziu i Mieciu, potem Kazik, Józek, Halinka. Ja byłam najmłodsza. Gdy rozpoczęła się wojna, miałam kilka miesięcy.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

S. Benedykta podkreśla, że jej ojciec dbał o rodzinę, o gospodarstwo. Dokupił ziemi, zasadził piękny sad. Mówi, że w Zastawiu mieszkało wielu Polaków, ale byli też Ukraińcy, a sklep prowadził Żyd. I wszyscy żyli w zgodzie.

Reklama

Jak inni Polacy na Kresach również Nogajowie mieli świadomość, czym było we wrześniu 1939 r., wypowiedzenie przez Sowietów wojny Polsce. - Kazik, mój brat, zawsze powtarzał, że Rosjanie wbili nam nóż w plecy - mówi s. Benedykta. Dodaje, że jej rodzina była szczególnie narażona na niebezpieczeństwo, bo polscy osadnicy wojskowi w domu Nogajów przechowywali broń, którą udało się wynieść ze schowków w podłodze i zabezpieczyć przed konfiskatą.

NKWD aresztowała głowę rodziny

Jednak Jana Nogaja i tak Sowieci aresztowali, co nastąpiło w październikową noc 1939 r. - Mama wspominała, że tata wrócił do domu, chociaż miał wyjechać na jakiś czas do centralnej Polski - opowiada. - Była noc, gdy zapukał do okna. Mama otworzyła drzwi, a zaraz za nim weszło NKWD. Okazało się, że oni na niego czekali, dom był pod obserwacją. Zanim tato pożegnał się z mamą, brał mnie na ręce, przytulał do siebie, a za trzecim razem się rozpłakał…

S. Benedykta nigdy nie poznała swego ojca. Nawet nie wie, gdzie i w jakich okolicznościach zginął. Mówi, że dwa dni po aresztowaniu mama wybrała się do Zdołbunowa. Tam w więzieniu zamknięto Jana Nogaja, więc poszła ok. 20 km, aby mu zanieść bieliznę na wymianę. Po powrocie do domu, nieświadoma więziennych zwyczajów, wyprała brudną odzież męża, a z nią gryps. To była ostatnia wiadomość od Jana. Niestety, nieprzeczytana. Kilka dni później, gdy Marianna ponownie wybrała się z bielizną, niedane jej było skontaktować się z mężem. Strażnik, którego dopytywała, płacząc i prosząc o informacje, w tajemnicy powiedział, że część więźniów została rozstrzelana, a część - wywieziona do Katynia i innych miejscowości.

Dali im pół godziny

Reklama

Tragiczny los legionisty Jana to dopiero początek rodzinnej gehenny. Zaledwie kilka miesięcy później, zimą 1940 r. Sowieci wrócili do domu Nogajów. Ich przybycie tak zapamiętał Kazimierz Nogaj: „10 lutego 1940 r. o godzinie 6 rano do naszego domu we wsi Zastawie przybyli sowieci, którzy dali nam 30 minut czasu na spakowanie się. Oznajmili nam, że zostaniemy przesiedleni do innego województwa. Wówczas mama zaczęła płakać, że jest sama z sześciorgiem dzieci. Prosiła sowietów, aby wypuścili ojca z wiezienia. W odpowiedzi na to jeden z nich napisał coś na kartce i wręczył ją drugiemu. Obiecali mamie, że zanim dotrzemy do dworca, ojciec już tam będzie czekał…”.

Z opuszczeniem rodzinnego domu związana jest także historia maleńkiej Wandzi.

- Starsi bracia, którzy przed wojną uczęszczali do gimnazjum, pojechali z tym wszystkim, co zabraliśmy z domu, na stację w Równem - opowiada s. Benedykta. - Mnie mama niosła na rękach ukrytą pod futrem, zawiniętą w chustę. W pewnej chwili wyślizgnęłam się, a ona tego nie zauważyła. Spostrzegł mnie Rosjanin, który podniósł leżące na śniegu niemowlę (było ponad 30 stopni mrozu), zawinął w kożuch, oddał mamie i jeszcze ją zawiózł do punktu zbiórki wysiedleńców.

Ze spisanej przez Kazimierza Nogaja relacji i opowieści s. Benedykty wynika, że ich droga na Syberię to kolejny etap walki o przetrwanie. „Załadowano nas do bydlęcych wagonów, które zamknięto. W wagonie podróżowało kilka rodzin, czyli ok. 50 osób plus bagaże…”. - napisał p. Kazimierz. Jego siostra dodaje, że w wagonach ludzie się rodzili i umierali, a na postojach Sowieci wyrzucali trupy na pożarcie wilkom.

Na Syberii rządził głód

Reklama

Z bydlęcych wagonów przesiedli się do sań, którymi jechali przez zamarzniętą rzekę. Dotarli do miejscowości Motor (nad rzeką Suchonną), gdzie przebywali pół roku. Następnie przesiedlono ich do powiatu Szujskiego, do 28 kwartału. P. Kazimierz napisał: „Tam otrzymywaliśmy dzienną rację 25 dag chleba - niepracujący i 60 dag - pracujący. Tu wraz ze starszymi braćmi - Władysławem i Mieczysławem (po 17 lat) - pracowałem w lesie. Miałem wówczas 13 lat. Młodsze rodzeństwo; Józef (lat 9), Halina (lat 6) i Wanda (1 rok) pozostawało w baraku pod opieką mamy…”.

S. Benedykta dodaje, że z pobytem w tym miejscu wiąże się kolejna rodzinna tragedia; podczas roboty przy karczowaniu lasu Władysław odmroził całe ciało, po czym zachorował na zapalenie płuc i zmarł. - Mama, z drugim najstarszym synem, wykopała grób w zamarzniętej ziemi - mówi s. Benedykta. - Do niego złożono zrobioną ze zdobytych czterech desek trumnę, w której rodzina pochowała ubranego w odświętny strój Władysława, chociaż Rosjanki przekonywały mamę, żeby tego ubrania nie dawać zmarłemu. Dodaje, że następnego dnia, gdy Marianna poszła na cmentarz, znalazła rozkopany grób i nagie ciało syna…

Reklama

W 1942 r. rodzinę przetransportowano w głąb kraju, do Jekaterinówki. P. Kazimierz wspomina: „Tu pracowaliśmy w kołchozie. Młodsze rodzeństwo uczęszczało do szkoły a później pracowało także w polu przy plewieniu roślin. Doskwierał nam głód…” To właśnie głód miał wpływ na losy drugiego z bliźniaków. - Mieczysław razem z kolegą z innego baraku zostali schwytani, jak kradli Rosjance wiaderko ziemniaków - opowiada s. Benedykta. - Gdy sprawa trafiła do komendanta, obydwóch skazano na rok wiezienia. Potem brat napisał list, że nie chcą go wypuścić, i prosił, by mu mama zdobyła zaświadczenie o jego pracy od komendanta obozu. Moja rozmówczyni dodaje, że Marianna wysłała pozytywną opinię do więzienia. Niestety, najstarszy z rodzeństwa nigdy do rodziny nie wrócił. Kilka miesięcy później przyszła wiadomość, że Mieczysław Nogaj opuścił wiezienie i nic nie wiadomo o jego dalszych losach.

Za dziecko zapłacił sto rubli

Głód sprawił też, że Marianna, matka czworga żyjących jeszcze dzieci, zdecydowała się to najmłodsze, dwuipółletnie… sprzedać. - Mamę namówił do tego rosyjski stolarz, którego żona urodziła kilkoro martwych dzieci- s. Benedykta spokojnie opowiada o kolejnym tragicznym wydarzeniu z własnego życia. - Ten człowiek zapłacił za mnie sto rubli, wiaderko ziemniaków i dzbanek mleka. To było przed Wigilią. Mama przygotowała wtedy „ucztę”, gotując w skorupkach ziemniaki (żeby się nic nie zmarnowało), a następnie pokroiła je w cieniutkie plasterki, którymi rodzina podzieliła się jak opłatkiem.

Z dalszej relacji wynika, że po tej „uczcie” Marianna nie mogła zasnąć. Rano poszła do stolarza, któremu odniosła pieniądze oraz resztę ziemniaków, domagając się oddania Wandzi. I chociaż nie było łatwo, najmłodsza Nogajówna wróciła do rodziny, której w 1946 roku udało się prawie cudem przyjechać do Polski.

Z tej wyprawy s. Benedykta pamięta smak polskiego chleba. Marianna przyniosła wielki bochen do bydlęcego wagonu, którym znów przyszło im podróżować. Tym razem na ziemie odzyskane. - Mama kroiła cienkie kromki - wspomina. - Gdy jedną z nich mi wręczyła, schowałam ją do rękawa. Wtedy powiedziała; „Jedz Wandziu, to jest polski chleb…”

Nie znaleźli informacji

Na zakończenie spotkania pytam, czy s. Benedykta lub ktoś z rodzeństwa odwiedził miejscowość, gdzie przed II wojną światową był ich dom. - Nie, nie byliśmy tam - odpowiada. Dodaje, że przez wiele lat jej bliscy; mama (żyła do 1985 r.), brat Józef (został zamordowany w stanie wojennym) oraz Halina i Kazimierz szukali informacji na temat Jana i Mieczysława. - W tej sprawie pisaliśmy do Czerwonego Krzyża, a nawet do Moskwy - wspomina. - Za trzecim razem przyszła ze Związku Radzieckiego odpowiedź, że 9 maja 1945 roku obydwaj zginęli w tajdze - mówi s. Benedykta. - Ale gdzie Rzym, a gdzie Krym? Jak to możliwe, że ojciec i brat się tam spotkali? Stwierdziliśmy wtedy, że w ten sposób chcieli się nas pozbyć i dlatego tak napisali…

S. Benedykta ma prawie 75 lat. Jest schorowana, ale uśmiech nie znika z jej twarzy. Wspólnie z rodzoną siostrą, Haliną Nogaj - Szczugiel śledzą informacje na temat tych, którzy w czasie II wojny światowej zginęli na Wschodzie. Szansa, że rodzeństwo pozna historię ostatnich dni życia ojca i najstarszego brata, jest coraz mniejsza.

2014-04-11 14:14

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Ludzie ze stali

Niedziela toruńska 45/2012, str. 4-5

[ TEMATY ]

wspomnienia

kołchoz

zesłanie

Helena Maniakowska

Kołchoz pod Wabkientem nie był skanalizowany, było tam czasami nawadniane bajoro z wodą. Kąpali się tam ludzie i zwierzęta; z niego była też brana woda do gotowania. Wodę trzeba było przecedzać przez szmatkę, aby pozbyć się czerwonych robaczków. Ludzie od tej wody chorowali. Moja siostra Genowefa i mama Apolonia oraz ciocia pracowały w kołchozie przy zbiorze bawełny po 12, 16 godzin. Ja byłam za mała do pracy, więc zdobywałam jedzenie. Wybierałam jajka z ptasich gniazd, pisklęta, kradłam kłosy prosa, trochę jęczmienia i pszenicy z pola po żniwach, choć było to zabronione; żywiliśmy się też lebiodą i koniczynką. Czasem szłam na żebry do pobliskich osad. Gdy mama zaczęła chorować i puchnąć z głodu, nauczyłam się polować na jeże. One uratowały nas od śmierci głodowej, chociaż Uzbecy patrzyli na nie z obrzydzeniem. Uzbecy wówczas traktowali nas wrogo i nazywali Urus, czyli Rosjanie. Nie mieli pojęcia, że poza Rosją są jeszcze inne państwa.
CZYTAJ DALEJ

Święta Faustyna. Ciche serce wielkiej misji

[ TEMATY ]

św. Faustyna Kowalska

Graziako

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia – sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia –
sanktuarium w
Krakowie-Łagiewnikach

Nie miała wykształcenia. Nie miała znajomości. Co oczywiste, nie miała smartfona, zasięgów w mediach społecznościowych czy po prostu platformy, dzięki której przebiłaby się ze swoim przekazem. A jednak. To właśnie jej - Helenie Kowalskiej, prostej dziewczynie z ziemi łęczyckiej, późniejszej siostrze Faustynie, Jezus powierzył jedną z najważniejszych misji XX wieku. Misję Bożego Miłosierdzia.

Już 26 kwietnia odbędzie się wielkie wydarzenie artystyczno-modlitewne Symfonia Miłosierdzia. Z nowoczesnej sceny usytuowanej niedaleko Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach popłynie na świat w 16 językach utwór, wykonywany przez około 200 artystów, w pełni złożony ze słów siostry Faustyny i sławiący Boże Miłosierdzie. Będzie to nie tylko modlitwa o Miłosierdzie, ale też wielkie wołanie o pokój, które za pośrednictwem telemostu jednocześnie będzie płynąć z sześciu kontynentów.
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV zachęca do odnowienia żaru powołania misyjnego

2025-10-05 12:01

[ TEMATY ]

Leon XIV

Vatican Media

Papież: zawsze na pierwszym miejscu musi być ludzka godność! Cały Kościół jest misyjny i stanowi jeden wielki lud zmierzający w stronę Królestwa Bożego. Dzisiaj przypominają nam o tym nasi bracia i siostry misjonarze oraz migranci. Nikt jednak nie powinien być zmuszany do wyjazdu, wykorzystywany ani gnębiony ze względu na to, że jest potrzebującym lub cudzoziemcem! - wskazał Leon XIV podczas rozważania przed modlitwą Anioł Pański.

Papież zachęcił, aby w październiku, „kontemplując wraz z Maryją tajemnice Chrystusa Zbawiciela”, zintensyfikować modlitwę o pokój; „modlitwę, która staje się konkretną solidarnością z ludnością dotkniętą wojną”. Leon XIV podziękował szczególnie „wszystkim dzieciom na całym świecie, które włączyły się w modlitwę różańcową w tej intencji”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję