Reklama

Wywiady

Najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa

Niedziela Ogólnopolska 14/2014, str. 46-47

[ TEMATY ]

rozmowa

Archiwum rodzinne

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

ARTUR STELMASIAK: – Minęły już cztery lata od śmierci męża. Czy Pani może dziś powiedzieć, że czas leczy rany?

DOROTA SKRZYPEK: – Zazwyczaj tak jest, że po śmierci kogoś bliskiego czas leczy rany, bo przynosi prawdę, ukojenie i pewien spokój. Ja jednak wciąż nie znam prawdy o okolicznościach śmierci mojego męża. Dlatego też nie mogę zaznać tego spokoju i upragnionego ukojenia. Moje rany wciąż są rozdrapywane, bo ciągle wychodzą na jaw nowe okoliczności katastrofy i skandale wokół śledztwa. Oczywiste jest to, że po czterech latach ochłonęłam z emocji i dziś jestem bardziej racjonalna. Człowiek nie wie nawet, jak bardzo wiele może znieść. Musiałam być silna, bo wiedziałam, że cała odpowiedzialność za życie i wychowanie naszych synów spoczywa teraz na mnie. Chronienie ich było naturalnym instynktem matki.

– Staś miał wówczas 9 lat, a Aleksander zaledwie 7. Wieczorem 10 kwietnia po powrocie z Katynia tata miał iść z nimi do kina. Jak dowiedzieli się o tym, że zginął?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Ode mnie. To była na pewno jedna z najtrudniejszych chwil w moim życiu. Prawdę mówiąc, nie wiem, jak bym to przetrwała, gdyby nie fakt, że jesteśmy rodziną wierzącą i że mogłam wtedy zapewnić moich synów, że ich tata nie umarł.

– Te słowa są świadectwem. Co więcej, pokazują, że odpowiedź na najtrudniejsze pytanie daje tylko wiara w Boga. Czy wiara pomogła przejść przez tę rodzinną traumę?

– Wciąż tęsknimy za Sławkiem. Pozostawił po sobie ogromną wyrwę, której nie da się niczym wypełnić. Moje życie już nigdy nie będzie takie samo, bo zostało złamane 10 kwietnia 2010 r. Ale mam też poczucie ogromnej siły, która nie pochodzi ode mnie. Ona jest od Pana Boga, bo przerasta ludzkie możliwości. Bez oparcia w Bogu nie poradziłabym sobie. Śmierć Sławka i to wszystko, co się później stało, odnowiło i umocniło moją wiarę.

– Na płycie nagrobnej Sławomira Skrzypka są słowa: „Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie”. Dlaczego akurat te słowa?

– Bardzo chciałam, aby to miejsce było świadectwem wiary Sławka, ale także potwierdzeniem zwycięstwa Jezusa Chrystusa nad śmiercią i grzechem. Ja po prostu wiem, że mój mąż nie umarł... Pan Bóg dotrzymuje obietnic. Razem z chłopcami wiemy, że tata na nas czeka.

– Chęć spotkania się z nim determinuje chęć lepszego życia?

– Oprócz chęci spotkania Pana Boga, oczywiście, tak. Miłość do Sławka nie umarła 10 kwietnia 2010 r.. Żyję nadzieją, że się spotkamy.

– Wiele osób w takiej trudnej sytuacji gniewa się na Pana Boga. Dlaczego Pani się do Niego zbliżyła?

– W tym nie ma mojej zasługi. Łaska wiary zawsze jest darem. W tym sensie niepogniewanie się na Pana Boga też jest wielkim darem, za który Mu dziękuję. We wcześniejszym życiu Pan Bóg oszczędzał mnie i całą naszą rodzinę od wszelkich nieszczęść. Doświadczyłam wiele dobra z Jego strony. Wychowałam się w kochającej, katolickiej rodzinie. Spotkałam wspaniałego człowieka, z którym mam wspaniałych synów. Dlatego też wiara przed 2010 r. była trochę jak powietrze, którym się tak po prostu oddycha. Po śmierci Sławka słowa Modlitwy Pańskiej: „Bądź wola Twoja” nabrały dla mnie zupełnie innego sensu.

– A teraz jaka jest ta wiara? Gdzie jest Pan Bóg w Pani życiu?

– On jest całą moją siłą. Jest ponad wszystkim, co złe, bo jest źródłem nieskończonego dobra. Przyjąć Smoleńsk potrafię tylko dzięki Niemu. Wierzę, że wszystko, czego doświadczam, ma głęboki sens... Również życie, a także tragiczna śmierć mojego męża miały sens.

– Jaki?

– Nie znam jeszcze odpowiedzi, ale wierzę, że kiedyś ją poznam.

– Kiedyś powiedziała Pani, że kochanie Sławka było bardzo łatwe. Dlaczego?

– Był bardzo dobrym, uczciwym, odpowiedzialnym i mądrym człowiekiem. Dla całej naszej rodziny on był jak skała, na której mocno mogliśmy się oprzeć i czuć się bezpiecznie. A takich ludzi łatwo się kocha. Mogę powiedzieć, że miałam wielkie szczęście, bo cały czas byłam pewna, że jestem kochana przez tego wyjątkowego człowieka.

– Miał czas dla rodziny?

– Kiedyś został zapytany, co daje mu siłę. Odpowiedział, że napędza go praca dla Polski. Sławek był państwowcem, bardzo dużo pracował i ciągle się uczył. Nie miał więc zbyt wiele czasu dla nas, ale starał się zawsze go znajdować. Ciągle czuliśmy, że jesteśmy dla niego ważni. Codziennie rozmawiał z chłopcami. Nawet gdy wracał wieczorem zmęczony, siadał z synami i rozgrywał partię szachów. Razem z chłopcami oglądał także kino akcji, fantastykę, wiele opowiadał im o historii.

– A jak wyglądały ostatnie Państwa wspólne chwile?

– Zdarzało się, że prywatnie kupowaliśmy dla mnie bilety i leciałam z mężem w podróże służbowe. Na początku kwietnia byliśmy pięć dni w Kolumbii, gdzie odbywała się konferencja ekonomiczna. Sławek specjalnie przerwał to spotkanie, aby polecieć razem z Prezydentem do Katynia. Wracaliśmy z Kolumbii czterema samolotami przez 25 godzin. Do domu przyjechaliśmy po południu 9 kwietnia. Następnego dnia wstałam razem z nim o 5 rano, zjedliśmy śniadanie, pożegnałam go tylko na chwilę. Kilka godzin później usiadłam do telewizora, aby obejrzeć transmisję z Katynia.

– Żadnych nerwów, złych przeczuć?

– Byłam zupełnie spokojna, bo przecież Sławek bez przerwy gdzieś latał. Gdy wracaliśmy z Kolumbii, zapytałam go, czy będzie leciał tupolewem. On odpowiedział, że przecież leci razem z Prezydentem. Będzie to więc najbezpieczniejszy lot na świecie.

– Tym razem Prezes NBP nie miał racji.

– O przygotowaniach do tego lotu wiedzieli tylko ludzie z Kancelarii Premiera. Każdy, kto racjonalnie myśli, nie mógł przewidzieć, że o bezpieczeństwo delegacji nikt nie zadba.

– To prawda. Obraz przygotowań lotu, zabezpieczenia miejsca katastrofy, a później śledztwa jest przerażający.

– Dlatego też trzeba zrobić wszystko, żeby dotrzeć do prawdy o tym, co stało się w Smoleńsku. Prawda o tej katastrofie nie jest tylko prywatną sprawą rodzin ofiar. Ona jest potrzebna wszystkim Polakom.

– Premier mówi, że wszystko zostało wyjaśnione i opisane w raporcie komisji Millera. Czego Pani jeszcze oczekuje?

– Przez pierwszy rok stałam trochę obok. Zajmowałam się głównie dziećmi, które potrzebowały mojej opieki. Nie oglądaliśmy TV, nie słuchaliśmy radia, nie czytaliśmy gazet. Nie ukrywam, że dałam spory kredyt zaufania naszej władzy. Nie przypuszczałam, że tak będzie wyglądało śledztwo i pamięć 96 ofiar zostanie tak zbrukana. Od tego rządu już chyba niczego nie oczekuję.

– Nie było podobnej tragedii państwowej w dziejach świata. Ale nie było też drugiego tak kompromitującego śledztwa. Jeden z polityków lewicy powiedział, że katastrofę potraktowano tak, jakby wyjaśniano włamanie do garażu na warszawskiej Pradze.

– Trudno się z tym nie zgodzić. Przecież po katastrofie nie zrobiono dosłownie nic, by zabezpieczyć dowody. Łamiąc prawo, nie wykonano w Polsce sekcji, nie zadbano nawet o to, aby ciała ofiar znalazły się w odpowiednich grobach. Nie przeszło mi nawet przez myśl, że władza mojego kraju może tak opuścić swoich obywateli.

– A może rząd nie chce znać prawdy, może się czegoś boi...

Reklama

– To byłaby bardzo zła wiadomość dla Polaków. Oznaczałaby, że władza nie jest wolna ani suwerenna i ma związane ręce. Nasuwają się także kolejne pytania: Dlaczego ten rząd nie chce znać prawdy, dlaczego ukrywa winnych? Dlaczego awansuje i nagradza tych, którzy bezpośrednio byli odpowiedzialni za nieprzygotowanie tego lotu?

– Czy uważa Pani, że państwo zdradziło?

– Czuję się zdradzona przez władzę. Po katastrofie nie zrobiła tego, co mogła zrobić, ani tego, co powinna zrobić. Nie wiem jednak, czy było to działanie celowe, czy wynik nieudolności, których konsekwencje ponosimy. Rządzący mogli stać się zakładnikami swoich błędów i złych decyzji. Zamiast przyznać się, nadal brną w kłamstwo.

– Ale przecież władza razem z chórem prorządowych mediów wmawia nam, że wszystko zostało wyjaśnione.

– Wracam często do sprawy gen. Andrzeja Błasika. Jego przypadek czarno na białym pokazuje, że raport Millera jest fałszerstwem. Prokuratura udowodniła, że nie było go w kokpicie, nie było też alkoholu w jego krwi. To nie on czytał prawidłową wysokość samolotu, ale jeden z członków załogi. Obalony został więc jeden z podstawowych mitów, że piloci nie wiedzieli, na jakiej są wysokości. Teoria wymyślona przez Rosjan, a później potwierdzona przez Polaków, legła w gruzach. Niestety, dzisiaj nie ma osoby, która jest odpowiedzialna za kłamstwa o Panu Generale. Nikt nie powiedział Pani Generałowej słowa: „Przepraszam”. Nikt nie poniósł konsekwencji.

– Nadal nie wiemy, co się stało na pokładzie samolotu po tym, gdy na wysokości ok. 80 metrów nad ziemią padła komenda: „Odchodzimy”. Czy Pani się domyśla?

– Każda odpowiedź na to pytanie jest dziś tylko teorią. Nie mamy dowodów na to, by jednoznacznie wyjaśnić, co takiego się stało, dlaczego oni wszyscy zginęli. Dlatego ja wciąż rozważam wszystkie możliwe scenariusze. Czekam na prawdę, bez względu na to, jaka ona jest.

– Sytuacja jak u Sokratesa. Mądrość opiera się na tym, że nie wie Pani, co stało się 10 kwietnia 2010 r. Natomiast członkowie rządowej komisji twierdzą, że znają całą prawdę.

– Ci, którzy mówią, że wiedzą, wcale tak nie myślą. Jeśli zostało im choć trochę rozsądku, to muszą mieć wątpliwości. Mówią tak, bo stali się zakładnikami dokumentów, pod którymi widnieje ich podpis. Dr Maciej Lasek broni sam siebie i bierze za to publiczne pieniądze.

– Czy dowiemy się kiedyś, co stało się w Smoleńsku?

– Nie wiem, ale bardzo chcę wierzyć, że tak. Niestety, muszę jednak powiedzieć, że tej nadziei jest we mnie coraz mniej.

– Ale nie zrezygnuje Pani?

– Nigdy nie powiem, że jest mi wszystko jedno i nigdy nie powiem, że nie mam już siły. Jestem to winna Sławkowi, naszym synom oraz sobie. Ta prawda należy się również wszystkim Polakom. Nawet najgorsza i najtrudniejsza prawda jest bowiem lepsza od najpiękniejszego kłamstwa.

* * *

Sławomir Skrzypek (1963 – 2010)

Pochodził z Katowic. Jako licealista i student działał w opozycji. Został zatrzymany w sierpniu 1982 r., internowany i w procesie przed Sądem Wojskowym w Katowicach skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Ukończył Politechnikę Śląską, a później studia podyplomowe w zakresie: prawa i administracji na Uniwersytecie Śląskim, bankowości na Akademii Ekonomicznej w Krakowie, Business Management na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie, Advanced Management Program na Uniwersytecie IESE w Barcelonie. Uzyskał tytuł MBA Uniwersytetu Wisconsin. Jego tragiczna śmierć przerwała pisanie doktoratu.

W swojej karierze pracował w NIK-u, pełnił funkcję wiceprezesa NFOSiGW, kierował NFI Kwiatkowski, był członkiem zarządu PKP, zastępcą prezydenta Warszawy, wiceprezesem i p.o. prezesa PKO BP SA. Od 11 stycznia 2007 r. został powołany na funkcję prezesa NBP. Jako gubernator reprezentował ekonomiczne interesy Polski w radach Banku Światowego w Waszyngtonie, Banku Rozliczeń Międzynarodowych w Bazylei oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie. W 2009 r. Magazyn „Global Finance” nagrodził go prestiżowym wyróżnieniem za trafną prognozę dotyczącą inflacji w czasie światowego kryzysu. Był oceniany wyżej niż szef amerykańskiego FED-u. Zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r.

Został pochowany w tzw. kwaterze smoleńskiej na Wojskowych Powązkach.

(as)

2014-04-01 14:37

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Strażnicy „przestarzałych wartości”

Niedziela Ogólnopolska 12/2016, str. 36-37

[ TEMATY ]

wywiad

rozmowa

Grzegorz Boguszewski

Edmund Muszyński

Edmund Muszyński

Z Edmundem Muszyńskim i Mirosławem Widlickim o nowym szturmie na PAST-ę i walce o ideały Armii Krajowej rozmawia Wiesława Lewandowska

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Jest Pan, Panie Prezesie, jednym z nielicznych już, niestety, przedstawicieli pokolenia Armii Krajowej...

EDMUND MUSZYŃSKI: – Jednym z ostatnich i coraz bardziej bezsilnych, nie tylko z powodu stanu zdrowia. Bardzo martwi mnie stan naszego AK-owskiego środowiska. Choć jest w nim wciąż jeszcze wielu ludzi prawdziwych, doskonale czujących przesłanie Armii Krajowej, to jestem bardzo zniesmaczony postawą tych, którzy od kilku już lat decydują o naszym Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Tak naprawdę trudno mi powiedzieć, kim są ci ludzie, bo na pewno nie rozumieją słów: „Bóg, Honor i Ojczyzna”.

– Kim zatem są dzisiejsi członkowie Światowego Związku Żołnierzy AK?

MIROSŁAW WIDLICKI: – W ostatnich latach rzeczywiście coraz trudniej to określić. I takie pytania zadają nam członkowie terenowych kół AK. Sprawa była oczywista w latach 90. ubiegłego wieku, gdy żyło jeszcze wielu dowódców AK, gdy wszyscy dobrze się znali i na ogół znali swoją przeszłość. Po 2000 r. szeregi poszerzały się o wolontariuszy – takich jak ja – niekombatantów, ale przybywało też członków kombatantów, których nie miał kto weryfikować i którzy następnie trafiali do władz różnych szczebli, również do Zarządu Głównego.

– Czy częste są dziś życiorysy AK-owskie niedostatecznie uwierzytelnione?

M. W.: – To przykre, ale krążą takie opinie, a te przypadki, nawet jeśli nie są zbyt częste, to i tak podważają wiarygodność całego związku. Poza tym w ostatnich latach, w czasach docierającej do nas liberalizacji, można zaobserwować odchodzenie związku od swoich ideałów. Gdy pan prezes Muszyński napisał piękną „Preambułę” do naszego statutu (aby przeciwstawić się tej liberalizacji), wywołało to protesty, Zarząd Główny przegłosował odrzucenie „Preambuły”.

– Dlaczego?

M. W.: – Dlatego, że była zbyt „bogoojczyźniana”, a teraz to nie na czasie. Dwadzieścia lat temu taka reakcja byłaby nie do pomyślenia. Bardzo więc stępiła się ta szczególna czujność, nawet w ludziach powołujących się na etos AK, a niedługo już nie będzie tych, którzy dziś starają się tę czujność budzić...

– Światowy Związek Żołnierzy AK stara się jednak przekazać swą wartę następnemu pokoleniu, poprzez tzw. członków nadzwyczajnych...

M.W.: – Ludzie młodsi, niekombatanci, jeśli deklarują przywiązanie do wartości i etosu Armii Krajowej i chcą czynnie i całkowicie bezinteresownie pracować w związku, by zaszczepić ten etos szczególnie w młodym pokoleniu, otrzymują status członka nadzwyczajnego – bez praw wyborczych. Po roku działalności i pozytywnej opinii prezes okręgu ma prawo nadać im status członka zwyczajnego – z prawami wyborczymi, lecz oczywiście bez uprawnień kombatanckich. Taki właśnie status ja posiadam. Mimo że jestem z młodszego pokolenia, to podobnie jak pan prezes Muszyński ubolewam nad odchodzeniem (mam nadzieję, że to wyjątki) od Boga, ale i z honorem jest różnie.
E. M.: – Niedawno byłem bardzo zdumiony tym, że kilka osób przyjęło medale zasługi od... prezydenta Niemiec. Choć tego nie nagłaśniano.
M. W.: – Prezydent Niemiec wręczył te odznaczenia powstańcom warszawskim, odpowiednio dobranym członkom naszego związku. Naszym zdaniem, przyjmowanie ich było co najmniej dwuznaczne moralnie i mogło budzić niesmak.
E. M.: – Ja z zasady odmawiałem przyjmowania odznaczeń. Przyjąłem tylko Krzyż Armii Krajowej i Krzyż Partyzancki.

– Kiedy, Panów zdaniem, zaczęły się te „budzące niesmak” zmiany?

E. M.: – Moim zdaniem, widać je wyraźnie od czasu, gdy w Polsce zaczęli rządzić liberałowie, czyli Platforma Obywatelska. Wcześniej nikt w naszym środowisku nie ośmielał się kwestionować wartości, z których wyrasta etos AK. Nagle okazało się, że wszystko można wyśmiać, nawet splugawić, a w najlepszym razie przemilczeć.
M. W.: – Dwa lata temu pewna szkoła przyjęła imię jednego z naszych bohaterów lotników i... na jej sztandarze zabrakło słowa „Bóg”, jest tylko „Honor i Ojczyzna”. Komuś przyszło do głowy, żeby tak ocenzurować sztandar.

– Pytaliście, dlaczego tak się stało?

E. M.: – Nie miał kto zadać tego pytania, bo na uroczystość nawet nas nie zaproszono. Może dlatego, że byśmy tam tylko przeszkadzali jako strażnicy „przestarzałych wartości”.
M. W.: – Po prostu atmosfera poprawności politycznej trafiła pod strzechy. Decyzję w tej konkretnie sprawie najprawdopodobniej podjęli sami nauczyciele tej szkoły, może rodzice, a w najmniejszym stopniu młodzież.

– Kłopoty z wypełnianiem misji ŚZŻAK nie polegają więc dziś tylko na tym, że odchodzą już ci, którzy swym życiem zaświadczali, czym jest hasło: „Bóg, Honor i Ojczyzna”...

M. W.: – Faktem jest, że jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy wśród nas była większa liczba dowódców o niekwestionowanym autorytecie, łatwiej było wypełniać tę patriotyczną misję w obronie najważniejszych polskich wartości.
E. M.: – Istotnie, od kilkunastu lat nie tylko na tym polegają nasze kłopoty. Wystarczy tu przypomnieć perturbacje z zakładaniem Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, która miała być materialną bazą dla działalności ŚZŻAK. Kiedy zaczynaliśmy powoływać fundację w roku 1998, było jeszcze całkiem uczciwie...

– Co to znaczy?

E. M.: – Założycielami fundacji mieli być pospołu Światowy Związek Żołnierzy AK i warszawski Urząd Wojewódzki. W końcu jednak jedynym fundatorem został nasz związek. Tak się złożyło, że wybrano mnie na pierwszego prezesa fundacji. To było w czasie, kiedy kończyły się rządy Jerzego Buzka, a AWS tracił poczucie bycia partią uczciwą. Przygotowałem wtedy projekt statutu, potem kolejne, których z jakiegoś powodu długo nie chciano zaakceptować w Krajowym Rejestrze Sądowym. W końcu, po pokonaniu licznych kłód pod nogami, we wrześniu 1999 r. statut został zarejestrowany. Fundacja mogła więc wreszcie przyjąć darowiznę – czyli przejąć budynek PAST-y. Ale to nie koniec kłopotów. Prawdziwa walka dopiero się zaczęła.

– Zaczęła się nowa walka o PAST-ę?

E. M.: – Tak, i to równie zacięta jak ta w 1944 r. Od początku było jasne, że ktoś za wszelką cenę chce nam uniemożliwić przejęcie PAST-y, czyli jej nieodpłatne scedowanie przez Skarb Państwa na rzecz naszej fundacji. Państwo musiało wypłacić sowite odszkodowanie firmie do tej pory administrującej tym budynkiem tylko w zamian za to, że nie będzie ona pretendowała do tytułu własności. O ile pamiętam, było to 960 tys. zł – ostatnie pieniądze, które miał do dyspozycji premier Buzek przed podaniem się do dymisji.
M. W.: – Gdyby nie to odszkodowanie, sprawa przez lata toczyłaby się w sądach, a z darowizny na rzecz naszego związku nic by nie wyszło. I tamta firma nadal by sobie pasożytowała na budynku PAST-y, podobnie jak czyniło to w innych miejscach wiele pokomunistycznych firm.

– Można powiedzieć, że to pan prezes Muszyński ponownie odbił PAST-ę?

M. W.: – Jak najbardziej, choć dzisiaj wielu się do tego przyznaje...
E. M.: – ...a nie mają nawet bladego pojęcia, jak ostro wtedy było. Po zarejestrowaniu statutu zaczęła się wojna podjazdowa – i to na wielu frontach – mająca nam uniemożliwić przejęcie PAST-y. W urzędzie wojewódzkim zadziałał ktoś wpływowy; urzędnicy zaczęli mnożyć trudności, zwłaszcza wicedyrektor wydziału gospodarki ziemią i geodezji, który aby rzecz maksymalnie utrudnić, przygotował specjalne plany geodezyjne wręcz uniemożliwiające przekazanie nam działki, na której stoi budynek PAST-y.
M. W.: – Działkę podzielono na dwie części – umyślnie w taki sposób, że część budynku PAST-y z windą wydzielono i przypisano do działki sąsiedniej! Chciano tak skomplikować sytuację prawną, by uniemożliwić, a co najmniej na bardzo długo odwlec przekazanie budynku Związkowi AK. To wszystko by się powiodło – bo ten chytry zabieg utrzymywano w ścisłej tajemnicy – gdyby nie to, że jedna z wysokich urzędniczek uczciwie ostrzegła pana prezesa Muszyńskiego, że coś takiego się kroi.
E. M.: – To prawda. Nikomu o tym nie mówiłem, ale wtedy zacząłem osobiście atakować wojewodę. Umowę przekazania darowizny, oczywiście, przedłożyłem wcześniej radcom prawnym w Ministerstwie Skarbu Państwa. Nikt tam nie miał żadnych zastrzeżeń. Pojawiły się one potem nagle – zaczęto domagać się od nas kolejnych bezsensownych dokumentów.
Do końca nie byliśmy pewni, czy podpisanie umowy w ogóle kiedykolwiek nastąpi, gdyż targi były niezwykle ostre. Strona przeciwna – na dobrą sprawę nie wiadomo kogo reprezentująca, nieżyczliwa – do końca miała chyba nadzieję, że do tego podpisania, mimo wcześniejszych uzgodnień, jednak nie dojdzie. Pomogły wspierające nas działania dyrektor Wydziału Skarbu Państwa i Przekształceń Własnościowych Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego Bożeny Grad, a szczególnie szefa Kancelarii Premiera Buzka ministra Mirosława Koźlakiewicza; przyszło polecenie od premiera, aby pan wojewoda podpisał dokument. To było 10 listopada 1999 r.

– Miał Pan wówczas wielką satysfakcję, poczucie zwycięstwa?

E. M.: – Tak, ale to poczucie trwało krótko, ponieważ już następnego dnia nie dostąpiłem zaszczytu uroczystego przejęcia budynku z rąk premiera Buzka... PAST-ę przejmował ówczesny prezes Światowego Związku Żołnierzy AK płk Stanisław Karolkiewicz, sam. Mnie zignorowano... Mimo że przecież byłem prezesem zarządu fundacji, adresatem całej korespondencji w tej sprawie, mimo że – powiem nieskromnie – przez wiele miesięcy sam walczyłem o PAST-ę.

– Cóż, taki zawsze był w Polsce los prawdziwych, najbardziej zasłużonych AK-owców, Panie Prezesie.

E. M.: – Pozostała mi tylko satysfakcja, że się udało, bo sam najlepiej wiem, że mogło się nie udać.

– Ale zasłużył Pan chyba na wdzięczność AK-owskiego środowiska?

E. M.: – No właśnie, najsmutniejsze jest, że tego nie jestem pewien...
M. W.: – Obydwaj z Prezesem jesteśmy w komisji statutowej związku i tak się składa, że wszystkie nasze najważniejsze poprawki do statutu zostały w głosowaniu odrzucone, m.in. wprowadzenie do statutu „Preambuły” i przywrócenie może nie Rady Naczelnej, ale Rady Starszych (złożonej z kilku powszechnie szanowanych kombatantów), która dbałaby o kręgosłup moralny związku i zabierałaby głos w sprawach ważnych dla Polski, którego dziś brakuje.
E. M.: – A ja mimo wszystko nie tracę nadziei, że w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej zajdzie jakaś dobra zmiana.

* * *

CZYTAJ DALEJ

Rozważania na niedzielę: gasnący antychryst

2024-04-26 11:28

[ TEMATY ]

rozważania

ks. Marek Studenski

Mat.prasowy

W odcinku odkryjemy historię tragicznego życia i upadku Friedricha Nietzschego, filozofa, który ogłosił "śmierć Boga", a swoje życie zakończył w samotności i obłędzie, nazywając siebie "biednym Chrystusem".

Chcę Ci pokazać , jak życiowe wybory i niewiedza mogą prowadzić do zgubnych konsekwencji, tak jak w przypadku Danniego Simpsona, który nie zdając sobie sprawy z wartości swojego rzadkiego rewolweru, zdecydował się na desperacki napad na bank. A przecież mógł żyć inaczej, gdyby tylko znał wartość tego, co posiadał. Przyłącz się do naszej rozmowy, gdzie zagłębimy się w znaczenie trwania w jedności z Jezusem, jak winna latorość z krzewem, i zobaczymy, jak te duchowe związki wpływają na nasze życie, nasze wybory i naszą przyszłość.

CZYTAJ DALEJ

Zapowiedź - #PodcastUmajony na naszym portalu już od 1 maja!

2024-04-28 07:35

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

#JezusowaKardiologia

Mat.prasowy

Zapraszamy na codzienne refleksje maryjne przygotowane dla naszego portalu na maj 2024 r. przez ks. Tomasza Podlewskiego.

Startujemy 1 maja 2024 roku, zaraz po północy. Do usłyszenia!

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję